Od razu spojrzałam, co chłopak nabazgrał w moim szkicowniku. Po przeczytaniu nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu. Jedynie nie bardzo zgadzałam się z określeniem "ciamciaramcia", jeśli było to napisane w TYM akurat znaczeniu, a przypuszczam, że było. Wyciągnęłam z torby komórkę i zapisałam numer chłopaka. Mikey wydawał mi się... inny, ale w BARDZO pozytywnym sensie. Jaki chłopak robi takie śliczne wianki? Może dla innych to dziwne i "pedalskie", ale ja myślę, że to mega słodkie i urocze! Do głowy wówczas przyszedł mi pomysł. Narysowane wcześniej oczy postanowiłam trochę przerobić... Naszkicowałam jeszcze resztę twarzy i wyszedł mi niezły portret, tylko... czegoś mu brakowało! Na głowie po chwili pojawił się wianuszek, a oczy zrobiłam dwukolorowe. Muszę przyznać, nawet nieco przypominał oryginał... a ten wianek to już w ogóle! Uśmiechnęłam się pod nosem, dzieło nie było wcale takie najgorsze... Zerknęłam na telefon, by sprawdzić godzinę. Miałam jeszcze jakieś 15 minut na dojście do schroniska, więc zebrałam się i wolniutko ruszyłam w swoją stronę. Po drodze mijałam wielu ludzie, wydawali się być tacy... szczęśliwi... To mnie trochę przygnębiło, dlaczego nie potrafię być szczęśliwa, jak oni? Stanęłam, jak wryta. Nagle wszystko mi się przypomniało... Łzy napłynęły mi do oczu... Wszystko wróciło... Ból... Strach... Cierpienie... Wszystko... Po chwili otrząsnęłam się i ostrożnie założyłam na głowę kaptura, uważając na śliczny biały wianuszek. Nie miałam zamiaru dalej stać i myśleć o okropnej przeszłości, więc przyśpieszyłam krok. Na miejsce przyszłam przed czasem, więc poczekałam 5 minut przed wejściem, po czym weszłam. Minęłam kojce, w których mieszkały psy i pokierowałam się do biura. Weszłam do budynku, minęłam pokój dla kotów i weszłam do sąsiedniego pokoju. W środku nikogo nie było, więc zostawiłam tam swoją torbę i wyszłam na zewnątrz. Cały czas szukałam wzrokiem Niny, która zajmuje się tą placówką. Wreszcie znalazłam ją w jednym z kojców.
- Hej! Co jest do roboty? - spytałam z moim wytrenowanym uśmiechem.
- Hej! Jakbyś mogła zajrzeć do kotów, ok? To jedyne, co zostało do zrobienia. - odparła dziewczyna.
- W porządku, zajmę się tym. - powiedziałam zdumiona sytuacją i wróciłam z powrotem do budynku. Weszłam do pomieszczenia ze zwierzętami, a następnie wyciągnęłam je z klatek. Większość wyglądała na smutne i przygnębione, w sumie nawet im się nie dziwię - całymi dniami zamknięte w jakimś więzieniu i tylko przez dwie godziny mogą poczuć ulgę i rozprostować łapy.
***
Posiedziałam ze zwierzakami przez jakieś 45 minut aż zostałam zmieniona. Zabrałam swoje rzeczy i opuściłam schronisko. Musiałam jeszcze zajrzeć do sierocińca (domu dziecka, jak kto woli) i domu emerytów (starców). Nie byłam pewna, czy się wyrobię... Postanowiłam jednak, że zajrzę tu i tu, choćby nie wiem co. Najpierw skierowałam się do domu dziecka, emeryci nie kładą się spać tak wcześnie, jak dzieci... Zaciągnęłam rękawy swojej bluzy jeszcze bardziej, by dzieci na pewno niczego nie zauważyły. Zwłaszcza, że na moich rękach pojawiło się kilka nowych nabytków, koty nic nikomu przecież nie powiedzą... Powoli dochodziłam do miejsca docelowego. Przed przekroczeniem drzwi upewniłam się, że nikt nic nie zauważy. Weszłam do środka nie zdejmując kaptura swojej bluzy. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, szukając wzrokiem Mary. Nim zdążyłam się zorientować, kobieta sama do mnie podbiegła.
- Witaj, moja droga! - powiedziała z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Dzień dobry. - rzuciłam bez najmniejszych emocji.
- Dzisiaj masz kogoś do pomocy! - oświadczyła Mary. - Tylko... gdzieś się zapodział. - zaśmiała się.
- A mogłabym poznać tego ktosia? - spytałam zdezorientowana.
- Jasne, jasne! Zaraz Ci Go przyprowadzę! - oświadczyła i popędziła nie wiadomo gdzie. Poprawiłam swoje rękawy i mocno je trzymałam. Usłyszałam za plecami czyjeś kroki, odwróciłam się i zobaczyłam Mary z... Michael'em! Szczęka opadła mi do podłogi i z powrotem.
- Van, to jest Michael! Michael, to jest Vanessa! Dzisiaj Wy pilnujecie dzieciaków, bo ja mam plany. Też potrzebuję trochę czasu na życie prywatne! - rzuciła i od tak wyszła z budynku. Stałam jak wryta w ziemię... Jego się tu nie spodziewałam, ale... nawet fajnie, że tu jest... Stałam tak w kapturze, a ręce schowałam za plecami.
(Michael? Nie drzyj się tak, bo sąsiedzi się skarżą! XD)