poniedziałek, 27 lipca 2015

Od Michael'a cd Vanessy

Odebrałem telefon i wysłuchałem prośby dziewczyny. Po połączeniu wybuchłem płaczem. Obiecałem jej, że przyjadę, mimo, że stałem teraz na stołku przy pętli z liny zawieszonej pod sufitem. Trzymałem kurczowo telefon przy piersi zalewając się łzami. Moje ręce były zakrwawione, podobnie jak dół koszulki. Biłem się z myślami. Buni nie było w domu, miałem idealną okazję by to zrobić. Ale wtedy ją zostawię i ją zranię... ale beze mnie będzie lepiej... ale... nie mam już więcej argumentów. Nie wiem już jak mam znaleźć plusy w moim istnieniu. Nim się zorientowałem, poczułem wibracje w telefonie. Minęło ponad pół godziny odkąd Van mnie poprosiła o przyjście. Znowu dzwoniła. Odebrałem telefon czerwonymi dłońmi.
- Mikey? Mikey co jest, czemu cię nie ma? Wszystko dobrze?
- NNIC NIE JEST DOBRZE VAN- zawyłem łamiącym się głosem, szlochałem do telefonu, a moje całe ciało przy tym drżało.
- Michael, gdzie jesteś?- próbowała zachować spokój.
- W-W-W D-DOMU- załkałem.
- Michael, gdzie mieszkasz.
Szybko podałem jej adres, a ona powiedziała, że zaraz przyjdzie, że mam być spokojny i nie robić głupot. Zastanawiałem się czy to robić. Kurczowo zaciskałem palce na linie. Spojrzałem w dół, na moje nogi, które były jak z waty. Łzy spływały po moich policzkach i skapywały na mój biało-czerwony t-shirt. Zdawałem sobie sprawę, że ons niedługo przyjdzie i zobaczy mnie w tym stanie. Załamanego, bliskiego śmierci, chłopaka w białej koszulce, która jest poplamiona krwią, czarnych rurkach, tęczowych skarpetkach z wiankiem na głowie. Chłopak, który niedawno ją wspierał sam teraz upadał. Upadał tysiące metrów w dół z zawrotną prędkością. Głową skierowaną w dół.
Wziąłem telefon i spojrzałem na zdjęcie Vanessy, które miałem ustawione jako ekran blokady. Była tam piękna i szczęśliwa. Taką jaką ją lubię. Była w wianuszku. Białym wianuszku. Moim wianuszku.
- MICHAEL!?- usłyszałem z dołu. Po chwili po całym domu było słychać jej drobne nogi, które biegają w poszukiwaniu mnie- Mikey, gdzie jesteś?!- obiegła cały dół nawołując mnie. Jej głos się łamał. Zaczęła wbiegać po schodach i pierwsze drzwi, które otworzyła były drzwiami do mojego pokoju. Stanęła zasłaniając usta dłonią. W jej oczach widziałem łzy. Cofnęła się o jeden krok do tyłu.
- V-Vani- wyszeptałem zaciskając palce na telefonie. Rzuciłem go na łóżko i chwyciłem linę.

<Vani? Tak dla rozrywki>