Wracaliśmy powoli do stajni. Amy złapała ogiera, uspokojiła, a teraz konie szły w miarę spokojnie. Miałem jakieś złe przeczucie, że stało się coś nie dobrego, ale może to przez to, że całą noc siedziałem w szpitalu. Wróciliśmy do stajni gadając do drodze. Zsiedliśmy z koni, rozsiodłaliśmy je i wzieliśmy się za czyszczenie ich. Skończyłem i podeszłem do dziewczyny z uśmiechem.
-Ja ci idzie?
-Został mi jeszcze Prince.
-Jak coś to jestem przy samochodzie.
-Dobra.
Wyszedłem przed budynek i wyciągnąłem telefon. Spojrzałem zaskoczony na wyświetlacz. Piętnaście nie odebranych połączeń od ciotki Lancy. Oddzwoniłem.
-Przepraszam ciociu, ale miałem wyciszony telefon i nie czułem, że ktoś dzwoni. Coś się stało?-zapytałem.
-Peter....-urwała, po czym wychrypiała.- Elizabeth...Twoja mama...
-Ciociu, spokojnie powiedz, coś się stało mamie?
-Nie żyje.
-Jak to?-powiedziałem patrząc w przestrzeń.
-Właśnie dzwonili ze szpitala. Serce się zatrzymało, podjeli...
-Ciociu porozmawiamy jak wrócę.
Rozłączyłem się i walnąłem z całej siły w ścianę z pięści, zdzierając sobie z niej skórę, ale nie zwracałem na to uwagi. Uspokoiłem się. Te ćwiczenia Gwen, na opanywanie emocji są całkiem dobre. Wsiadłem do samochodu i oparłem głowę o kierownicę czekając na Amy, pogrążając się w swoich myślach.