- Czy Ty czasem nie upewniasz się, że będę żyć? - zauważyłam.
- Może... ale obiecaj! - powtórzył.
- Obiecuję... - uśmiechnęłam się i wyszłam z kwiaciarni. Przyznaję, zainteresował mnie ten chłopak, ale głównie Jego sytuacja i osoba, a nie w tym sensie! Ehhh, zresztą kogo ja próbuję oszukać... Zainteresował mnie pod większością względów. Ruszyłam do domu, myśląc po drodze o zaistniałej sytuacji. Dzięki temu czas zleciał mi znacznie szybciej i już "po chwili" byłam pod drzwiami. Bezszelestnie weszłam do środka, wpuszczając przy okazji kota z dworu. Na palcach poszłam do kuchni i odkryłam, że śniadanie dla ciotki zniknęło. Uśmiechnęłam się pod nosem. Zagrzebałam w szafce za wazonem, po czym napełniłam go wodą. Zanim pojawią się w nim kwiaty, muszę wręczyć je Lottie. Zakradłam się do salonu, ciotka siedziała na kanapie, tyłem do mnie. Zasłoniłam Jej oczy i dałam do ręki kwiaty, a po chwili odsłoniłam.
- Są piękne! - zachwycała się ciotka. - Ty je wybierałaś? - spytała nadal zachwycona kwiatami.
- Nieee, ja nigdy nie umiałam nic dobrać. - zaśmiałam się sztucznie, ale ciotka i tak da się nabrać na taki śmiech. - Wstawię je od wody. - zaproponowałam.
- Świetny pomysł. - oznajmiła ciocia. Wzięłam bukiet i poszłam do kuchni, gdzie czekał przygotowany wcześniej przeze mnie wazon. Wstawiłam kwiaty i zajrzałam do lodówki. Lottie jeszcze nie odkryła ciasta, wróciłam więc do salonu i usiadłam naprzeciwko ciotki. - To kto dobierał kwiaty? - dopytywała się.
- Emmm... Noooo... - nie wiedziałam co Jej powiedzieć. Nie chciałam, by dowiedziała się o zaistniałej sytuacji, Ona tego nie zrozumie... - Pracownik kwiaciarni. - odparła pewnie.
- Aha... - ciocia przyglądała mi się podejrzliwie.
- To może ja podam ciasto! - zmieniłam temat i pobiegłam po sernik. Ukroiłam kawałek dla Charlotte i zaniosłam Jej. Ciotka spokojnie jadła, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Spojrzałam zdziwiona na Lottie, a Ona na zegarek.
- Ahhh! To moje koleżanki, zaprosiłam je na kawę! - olśniło ciocię.
- Ale nie o 12! - zauważyłam. - Pójdę otworzyć. - stwierdziłam i poszłam otworzyć. Za drzwiami stał kurier z przesyłką. Podpisałam, co mi kazał i odebrałam paczkę. Wtedy to przypomniałam sobie o filiżankach, które Lottie strasznie się podobały i kupiłam je razem z Jej koleżanką. Zaniosłam Jej prezent.
- Matko, Vessa! Przecież nie mam urodzin! - udawała złość.
- No, tak, ale nie mogłam dłużej słuchać Twojego marudzenia o tych filiżankach! - oznajmiłam i otworzyłam paczkę.
- Zobaczysz, jak Amberly się dowie, od razu przyzna mi rację! - stwierdziła.
- Tak się składa, że pani Amber pomogła mi to zaplanować! - oświadczyłam.
- Czyli spisek! Nie daruje Wam! Zemszczę się na Niej dzisiaj, o czwartej. - obiecała Lottie.
- W porządku. Ja się ulotnie na ten czas, nie będę Wam przeszkadzać. - wymusiłam uśmiech.
- Nie musisz! - protestowała ciotka.
- Bujać to my, ale nie nas! Ulatniam się o trzeciej. - zapowiedziałam i poszłam po swój kawałek sernika.
***
Przed trzecią zaczęłam zbierać się do wyjścia. Zeszłam na dół po schodach.
- A mogę wiedzieć, dokąd idziesz? - spytała zaciekawiona Lottie.
- Do parku, ewentualnie schroniska, sierocińca albo domu starców. Zobaczę. - odparłam.
- Zarobiona jesteś! - zaśmiała się ciocia.
- Idę, baw się dobrze z koleżankami! - zabrałam jeszcze torbę i wyszłam. Moja zmiana w schronisku zaczynała się za jakieś 45 minut, wiec miałam sporo czasu. Poszłam do parku i usiadłam na ławce niedaleko fontanny. Wokół cisza i spokój, słychać tylko szum wody i wiatru oraz śpiew ptaków... Wyciągnęłam z torby szkicownik i ołówek. Zaczęłam szkicować to, co zwykle - oczy... Wiele osób miało mnie przez to za dziwną, ale bardzo często rysowałam smutne oczy. Nagle ktoś usiadł obok mnie, od razu Go rozpoznałam.
- Co rysujesz? - spytał Michael.
- Ciebie też dobrze widzieć. - powiedziałam zachowując pełną powagę.
(Michael? Trzeba poszukać weny i ją złapać, zanim ucieknie :-) )