poniedziałek, 27 lipca 2015

Od Vanessy cd Michael'a

Dochodziłam przez chwilę po dotyku chłopaka, ale zaraz uśmiechnęłam się pod nosem na stwierdzenie chłopaka, chociaż do księżniczki było mi daleko... Poza tym jestem zupełnie innym typem dziewczyny, raczej należę do szarych myszek... Weszłam do budynku i skierowałam się do salonu.
- Dzień dobry, Państwu! - przywitałam się ze standardowym uśmiechem. - Bardzo przepraszam za moją wczorajszą nieobecność, ale w sierocińcu pojawiły się... pewne komplikacje. Dlatego upiekłam dzisiaj muffiny tak, jak pan prosił, Panie Lionelu. - zwróciłam się do starszego mężczyzny siedzącego przed telewizorem. - Idę się tylko przebrać i jestem do Państwa dyspozycji. - zakomunikowałam i poszłam po swój strój wolontariuszki. Zabrałam go z wieszaka i weszłam do przebieralni. Odłożyłam swoje normalne ciuchy, z wyjątkiem swetra. Sweter zawsze musi być! Miałam go pod strojem "roboczym" i tak oto nikt nic nie zauważy. Położyłam na stoliku siatkę z babeczkami i ruszyłam sprawdzić co tam u mojego ulubionego grona. Podeszłam do stoliczka, przy którym siedziała grupka emerytów grających w karty.
- Jak tam, Pani Susan? - spytałam i stanęłam za krzesłem, na którym siedziała uśmiechając się.
- Witaj, Vanesso! Witaj! Wyobrażasz sobie, kochana, że te stare dranie znowu próbują kantować?! - skarżyła się wskazując dwóch mężczyzn.
- Panowie! Roger! Blase! Ładnie to tak, kantować? - spytałam łagodnie, wykazując teatralne oburzenie.
- My? Ależ, Van, naprawdę Jej wierzysz!?! Znowu przegrywa i od razu sięga po swoją sprawdzoną metodę! - zaprzeczał Roger.
- Nie słuchaj ich! Na stare lata potrzebują trochę uwagi i tyle! - wtrąciła się Helen.
- Ona ma racje! Zachowują się tak tylko po to, byś tu z nimi posiedziała! - dodał Martin.
- A pan, Panie Albercie? Co pan ma do powiedzenia na ten temat? - zwróciłam się do milczącego staruszka.
- Ja powiem tylko tyle, że... - rozpoczął spokojnie. - ...WYGRYWAM! - pokazał reszcie swoje karty i zaczął tańcować na krześle. Rozbawił mnie ten widok i nie dałam rady powstrzymać się od śmiechu.
- A toż cwany lis! Wiedziałam, że ktoś tu kombinuje! - mruknęła Susan.
- Tym razem przyznam Ci racje, moja droga! - zgodziła się Helen.
- Nie skarżcie się już tak na życie tej biednej dziewczynie! Ma tu jeszcze sporo roboty! - po raz pierwszy odezwał się Blaze.
- Czyli to wszystko? - spytałam niepewnie.
- Tak, tak! Możesz zająć się spokojnie innymi! - uśmiechnął się Roger. - A my zaopiekujemy się tymi muffinami! - dodał i szybko wstał od stołu i poszedł po babeczki, a reszta za Nim.
- Smacznego! - krzyknęłam za nimi. Bardzo lubiłam to towarzystwo, wiecznie mają o czym rozmawiać i mimo kłótni oraz sporów cały czas się przyjaźnią. Podeszłam do dwóch siedzących panów i stanęłam za plecami jednego z nich. Okazało się, że grają w szachy. Pokazałam temu drugiemu, gdzie powinien się ruszyć. Posłuchał mnie, a Jego kolega aż wstał ze zdumienia, po chwili odwrócił się. Udawałam, że nic nie wiem, a tymczasem Jego przyjaciel cicho się śmiał. Zajrzałam do wszystkich po kolei i zabrałam się do sprzątania do babeczkożercach. Niespodziewanie podszedł do mnie mały chłopczyk... Nie mam pojęcia, ile mógł mieć lat, ale obstawiałabym koło 8-11.
- Coś się stało? - spytałam przyjaźnie, kucając lekko.
- Jesteś aniołem? - zapytał, całkiem poważnie to brzmiało.
- Co? Słucham? - pytałam zdezorientowana sytuacją.
- Mama mówiła, że Ci, którzy mają skaleczone nadgarstki to anioły. - wyjaśnił.
- Nie jestem aniołem... Przyszedłeś do dziadka albo babci? - chciałam zmienić temat, ale chłopiec swoje...
- Ależ jesteś! Mama mówiła, że tylko anioły się okaleczają, bo nie lubią życia na Ziemi. Ten świat ich niszczy, więc próbują znów wrócić do nieba. Są zbyt wrażliwi na ból inny i ten własny. - wyjaśnił mi.
- Wiesz, Twoja mama jest bardzo mądra. - uśmiechnęłam się.
- Dziękuję, Ona też jest aniołem, ale wróciła już do domu... - również się uśmiechnął. Byłam zszokowana Jego słowami. Nim doszłam do siebie podeszła do nas jedna z emerytek, Grace.
- Toby! Chodź do mnie! Pani wolontariuszka ma mnóstwo roboty. - ujęła chłopca za rączkę i zaprowadziła Go do swoich znajomych. Usłyszałam jeszcze, jak chłopczyk mówi:
- Babciu, ta pani jest aniołem!
- Taaak, masz racje! To wspaniałe, że nam tak pomaga! - zachwycała się staruszka.
- Nie o to mi chodziło... - westchnął malec.

***

Siedziałam tam do godziny 15:00, a następnie zabrałam swoje rzeczy i przebrałam się. Nadal w głowie nie mieściły mi się słowa tamtego chłopca, a pierwsza myśl jaka przyszła mi go głowy, po usłyszeniu tego to: "Michaelu Aniołku Ciamciaramcio Pucołowaty Chomiczku, nie wracaj jeszcze do nieba...". Wychodząc zobaczyłam znowu tego chłopca, cały czas na mnie patrzył, a zwłaszcza na... moje nadgarstki... Wyciągnęłam z kieszeni telefon i wybrałam numer Chomiczka.
- Tak? - odezwał się Ciamciaramcia.
- Witam, czy dodzwoniłam się do Taxi Anioła? Otóż, Proszę Pana, chciałabym zamówić taksówkę pod dom starców. - przez cały czas zachowywałam pełną powagę.
- Robi się! Przyjedziemy, jak najszybciej! - oznajmił i się rozłączył. Nie mogłam już wytrzymać i wybuchnęłam śmiechem.

(Michael? Jak nazwiesz mnie tak jeszcze raz, pożałujesz! XD)