poniedziałek, 27 lipca 2015

Od Michael'a cd Vanessy

Przyciągnąłem do siebie przestraszoną dziewczynę i objąłem ją ramieniem.
- Ach, jesteś urocza, gdy tak się boisz- pogłaskałem ją po ramieniu, nie przestając się śmiać.
- A ty jesteś idiotą- fuknęła.
- Pfff- odepchnąłem ją od siebie.
- Ale ty jesteś obrażalski- pokręciła głową. Nie odpowiedziałem, tylko odwróciłem się na pięcie- Ej, no!- przeszła dookoła mnie i stanęła przedemną. Uszczypnęła mnie w policzek, na co zareagowałem syknięciem- Pucołowata, obrażalska ciamciaramcia- mruknęła.
- Ciamcia? Ramcia?! TYLKO JA I MOJA BUNIA MOŻEMY TAK O MNIE MÓWIĆ!
- Ciamciaramcia- mruknęła obojętnie. Nadąłem poliki i zacisnąłem pięści- O boże, jak ty wyglądasz!- dziewczyna wybuchnęła śmiechem- Jak chomik któremu zabrali miseczkę z jedzeniem! Chociaż nie, chomiki są słodsze!- tyknęła mnie palcem w prawy policzek.
- Cyli nie jestem słodki?- wydąłem dolną wargę i zrobiłem smutną minkę zbitego psiaczka. Vanessa westchnęła cicho.
- Trochę jesteś- powiedziała szybko i odwróciła głowę. Wyszczerzyłem się tryumfalnie i ponownie objąłem ją ramieniem- Michael, ja muszę iść do domu starców, więc jeżeli mógłbyś mnie puścić...
- Ouch- odsunąłem się szybciutko. Zobaczyłem, że dziewczyna zmierza do ławki, na której leżała foliówka, więc nie namyślając się, pobiegłem i zwinąłem ją sprzed nosa dziewczynie, która już wyciągała po nią dłoń.
- Michaelu Ciamcioramcio Pucołowaty Chomiku, wracajże tu!- krzyknęła, gdy zacząłem biec ścieżką.
- Zapomniałaś o Aniołku!
- Co?!
- Michael Aniołek Ciamciaramcia Pucołowaty Chomik!- ryknąłem, odwracając głowę. Dziewczyna biegła za mną sprintem. Przyśpieszyłem. Bogu dzięki miałem długie nogi, a w szkole najszybciej biegałem, co teraz procentowało. Nagle poczułem jakiś cięzar na plecach, dziewczyna po kilkunastu minutach biegania, użyła jakiegoś skrótu, a teraz siedziała mi na plecach. Zatrzymałem się i podrzuciłem ją lekko, by podłożyć dłonie pod jej tyłek.
- Mikey!- pisnęła oburzona, na co wydałem z siebie chichot. Dziewczyna objęła ramionami moją szyję, a ja zacząłem iść z nią na rękach.
- Mów gdzie mam skręcić.
- Chyba mnie nie zaniesiesz?- oparła brodę o moje ramię i oplotła mnie nogami w pasie.
- A czemu nie?
- Mikey, jestem ciężka, przemęczysz się...
- Jesteś lekka. Za lekka.
- Ale...
- Shh! Nie ma ale, poniosę cię.
- To daj chociaż ten worek.
- Po co? Poniosę go, tak samo jak i Ciebie.
Szliśmy w ciszy, która z pewnością nie była niekomfortowa. Dookoła było słychać ptaki, szum liści i moje kroki po żwirowej ścieżce. O tej porze nie było ludzi w parku, większość była w pracy, albo dopiero wstawała na śniadanie. Ja dziś miałem wolne w kwiaciarni jak i w kawiarni, a jako iż jest lato, a co za tym idzie- wakacje, to nie studiuję. Heh, medycyna, nie łatwa sprawa. No ale, jeżeli chce się ratować ludziom życie, to się ma. Nie obrzydza mnie widok krwii i ludzkiego ciała pod skórą, więc mogę zostać chirurgiem.
- Mikey, teraz w lewo- z zamyślenia wyrwał mnie głos dziewczyny. Kiwnąłem głową i skręciłem jak na zawołanie- Mikey...
- Tak?
- Czemu jesteś taki miły wobec innych?
- A ty?
- Ja...
- Też chodzisz do sierocińca, domu starców, a także schroniska. Jesteś naprawdę dobrą osobą.
- Po prostu...
- Nie chcesz aby innych spotkało to, co Ciebie.
- Skąd wiesz?
- To też moja myśl przewodnia. Muszę rzec, że jesteśmy bardzo podobni, Vanesso...
- Muszę przyznać Ci rację Michael'u. Jesteśmy podobni.
- Tylko, że ty ładnie śpiewasz i rysujesz, a ja... a ja to zero...
- Ty też ładnie śpiewasz i pleciesz najpiękniejsze wianki jakie kiedykolwiek widziałam.
- Serio?
- Przyznam ci się do czegoś... twój biały wianek, leży u mnie na stoliku nocnym i nie zapowiada się, bym go stamtąd zabrała.
- To miłe- uśmiechnąłem się. Dalej szliśmy... poprawka, ja szedłem, ona siedziała mi na plecach. Dalej niosłem ją w ciszy. Kiedy dotarliśmy do domu starców, dziewczyna zsunęła się z moich pleców, a ja oddałem jej foliówkę.
- Dziękuję za podwózkę.
- Taxi Anioła zawsze do usług! Zadzwoń, gdy skończysz, to może po ciebie przyjdę- puściłem jej oczko.
- Michael...
- Tak?
- Odkryłam, że nie wszystkie anioły mają skrzydła- uśmiechnęła się ku mnie nieśmiało.
- A ja, że nie każda księżniczka nosi koronę- odpowiedziałem jej szerokim uśmiechem i odszedłem.

Van? Księżniczko ty moja?