piątek, 24 lipca 2015

Od Michael'a cd Laury

Wraz z blondynką wszedłem do sklepu. Wyjąłem z portfela monetę i wsadziłem do wózka. Dziewczyna poczyniła to samo. Zacząłem pchać go ku stronie półek z owocami i przetworami. Oczywiście lenistwo mnie przerosło i jedną nogą stanąłem na metalowej belce pod koszem, a drugą zacząłem się odpychać. Laura szła za mną śmiejąc się z mojego zachowania. Zręcznie chwyciłem dwa słoiki syropu różanego, wymijając przy tym jakiegoś rudego chłopca. Po przemierzeniu tej alejki i zabawie w "złap Michael'a, który zabrał ci z wózka pomidory" w której to Laura mnie goniła, wkroczyłem w dział z pieczywem. Zapach świeżego chleba- który o dziwo był wypiekany na miejscu- od razu mnie uderzył. Pachniał ładnie, ale nie aż tak jak ten robiony przez bunię. Zebrałem z półki kilka bułek, które także były zapisane na zawiniątku z mojej kieszeni. Laura nie weszła na ten dział, wolała ruszyć pierw na nabiał. Po zebraniu pieczywa zwinnie zawróciłem i odepchnąłem się nóżką. Ruszyłem za nią, a gdy wjechałem do danego przedziału ujrzałem stojącą na palcach dziewczynę, która przygryza język próbując dosięgnąć do jakiegoś serka. Byliśmy podobnego wzrostu, więc sam też tam nie dosięgnę. Chichocząc dojechałem do niej, zeskoczyłem z wózka i podszedłem do blondynki. Ukucnąłem i chwyciłem ją w kolanach, by następnie ją podnieść. Początkowo się zachwialiśmy, na co dziewczyna zareagowała sapnięciem, piskiem i nerwowym machnięciem nogą, a co za tym idzie, kopnięciem mnie w udo.
- BIERZ TEN SEREK!- fuknąłem gibiąc się lekko. Kiedy chwyciła dwa, szybko opuściłem ją na ziemię. Ludzie patrzyli na nas jak na idiotów, na co zacząłem się śmiać.
Udawaj wesołka, udawaj wesołka...
- Dzięki Mikey- chrząknęła cicho, wrzuciła serek do wózka i spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym: "Weź jedźmy już, bo nas wyślą do psychiatryka". Kiwnąłem i ruszyłem do swojego kosza, by znowu stanąć na nim i pojechać za dziewczyną.

***

- Boże, jak oni tam na nas patrzyli- roześmiała się, gdy jechaliśmy z powrotem.
- Ech... co cię obchodzi ich zdanie? Pomogłem ci i tyle!- mruknąłem rozkładając się na przednim siedzeniu.
- Uważaj na tapicerkę... buty! Michael, buty! CHO.LERA, UWAŻAJ Z TYMI BUTAMI!
- No dobrze! Już, już, tak- opuściłem nogę na podwozie i zacząłem skubać kraniec swetra- przepraszam- spuściłem głowę.
- Uh... to... gdzie mieszkasz?
- Dojedź do swojego domu... to tylko dziesięć minut od ciebie, przejdę się.
- Ej... Mikey, no... gniewasz się, że na ciebie nakrzyczałam?
- Nie, po prostu... nie chcę ci zawracać już głowy- zmusiłem się i posłałem jej krzywy uśmiech. Westchnęła cicho i też się uśmiechnęła, ale jakoś tak. Smutno.
Kolejna osoba jest przeze mnie smutna?
Jestem idiotą.
Dojechaliśmy pod jej dom, pomogłem jej wnieść jej torby z zakupami, po czym wziąłem swoje, pożegnałem się i ruszyłem w swoją stronę.

***

- Boże, Mikuś! Gdzieś ty się podziewał?!
- Pomogłem... koleżance...- wyszeptałem wykładając zakupy. W pewnym momencie wybuchłem głośnym: K*RWA!
- Michael'u Angelo! Co to miało być?!- bunia nie tolerowała przekleństw, które prawie nigdy nie były tu używane.
- Przepraszam po prostu zapomniałem o soku pomarańczowym, a wiem jak go lubisz...
- Mikey, to nie koniec świata. To tylko sok!- bunia się roześmiała.
Po zjedzeniu obiadu i kilku pączków, postanowiłem iść do sierocińca. Zabrałem koszyk z pączkami, bo bunia większość słodyczy robiła dla tamtych dzieci. Sami nie przejemy ponad 160 pączusiów. Przyozdobiłem koszyk jadalnymi bratkami, założyłem na głowę nowy wianuszek i ruszyłem. Oczywiście droga prowadziła obok domu Laury. Przechodząc obok niego usłyszałem krzyk.
- Dante! Dante stój! Nie! Michael, uważaj!- dziewczyna darła się w moją stronę. Zobaczyłem biegnącego ku mnie psa. Obok mnie leżała jakaś piszcząca zabawka, pewnie wypadła z samochodu gdy wychodziłem. Złapałem ją i rzuciłem ku psu, który ku mojej uciesze chwycił ją w skoku i dał mi święty spokój- Przepraszam! Znowu zwiał gdy wypuszczałam go z kojca! Aaaa... co tam masz?- wskazała na kosz.
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła!- pokręciłem palcem- a tak serio, to pączki.
- Seeeerio? Dla mnie?- podniosła brwi.
- Chciałoby się, ale nie.
- Ommm...
- Ale mogę ci dać jednego.
- Uhum!- podbiegła do mnie, łapiąc przy tym smycz psa. Uchyliłem wieko kosza- ile ich tu jest...- otworzyła szeroko oczy i wzięła jednego- dla kogo to?
- Dla dzieci z sierocińca- spojrzałem w koszyk.

Laura? Weno, gdzieś ty ;-;