czwartek, 23 lipca 2015

Od Michael'a cd Laury

W dzisiejszych planach miałem pójście do sklepu, tak jak prosił mnie bunia. O południu zwlokłem się z aksamitnej, czerwonej kanapy, która pamiętała czasy drugiej wojny światowej, a mimo to dalej była jak nowa. Bunia dbała o rzeczy i jak każda urocza staruszka kolekcjonowała pełno pamiątek i drobiazgów, a na ścianach i komodach znajdowało się wiele zdjęć. Mirabelka kocha mi opowiadać o historiach z nimi związanych, mimo, że znałem je wszystkie prawie na pamięć. Zawsze wtedy siadamy przy starym, jak wszystko tutaj, kamiennym piecyku, który stoi w naszym małym saloniku, babcia bierze do swojej pomarszczonej i pamiętającej wiele zmagań z kaktusami i różami dłoni, a następnie opowiada mi o dziadku Bill'u, ciotce Annabeth czy innych członkach naszej rodziny, a ja słucham jej uważnie popijając przy tym różaną herbatę. Gdy byłem mały brała mnie na kolana i na koniec każdej historii pukała mnie palcem w nos. Teraz też czasam to robi. Lubię jej dotyk i spokojny głos.
Ubrałem się w czarne rurki, czarny przyduży sweter, aby nikt nie widział ran na moich rękach i do tego oczywiście czarne vansy.
Lubię czerń.
Babcia mówi, że powinienem ubierać się jak chcę, ale i tak najlepiej wyglądam w fioletowym swetrze i różowym wianku na głowie.
Raz postanowiłem jej usłuchać w kwestii ubioru i przed opuszczeniem pokoju zmieniłem sweter. Zbiegłem po schodach, jak zwykle potykając się na ostatnim stopniu. Z fałszywym uśmiechem wkroczyłem do pachnącej różanym syropem kuchni. Przytuliłem bunię od tyłu i pocałowałem ją w policzek.
- Robisz pączki?- spytałem zamaczając palec w różowym sosie. Bunia klepnęła mnie po ręce.
- Bo nie starczy!- roześmiała się, a ja usiadłem na wysepce kuchennej- Och, Mikuś ubrałeś mój ulubiony sweter!- uśmiechnęła się promiennie. Babcia miała piękny uśmiech.
- Specjalnie dla Ciebie, Mirabelko!- odwdzięczyłem się jej tym samym- Buniu, idę zaraz do sklepu.
- Och, właśnie! Dopiszę ci do listy kupienie syropu różanego, no chyba, że chcesz pączki z syropem pomarańczowym, albo marmoladą brzoskwiniową.
- Nie! Nie! Wiesz, że nienawidzę brzoskwiń, buniu!- starsza kobieta zaczęła się do mnie zbliżać z odrobiną dżemo-podobnego czegoś na łyżce.
- No dobrze, dobrze...

***

Mój wianuszek z różowych kwiatków był już gotowy, więc szybko go przyodziałem. Nie obchodziło mnie za bardzo zdanie innych, dla babci wyglądałem uroczo i to było dla mnie najważniejsze. Byłem już w drodze do sklepu od jakiś 10 minut, gdy zobaczyłem pełno kartonów i jakąś blondynkę. Była ubrana na czarno.
Już ją polubiłem.
- Hej! Może ci pomóc?- pomachałem jej uśmiechając się od ucha do ucha, mimo, że w środku jak zwykle krwawiłem.
- Ummm- dziewczyna zmierzyła mnie wzrokiem. Po chwili westchnęła i kiwnęła głową, uśmiechając się przy tym lekko. Wyglądałem trochę gejowato, to fakt. Podbiegłem do niej i podałem jej dłoń.
- Michael jestem, ale mów mi Mikey.
Uścisnęła ją lekko.
- Laura...
- Laura... jak laury... liście zwycięstwa... to co mam robić?
- Chodź, weź te trzy pudła, a ja pokażę ci, gdzie je zanieść- mówiąc to sama podniosła dwa. Posłusznie uniosłem dość ciężkie pudła i podreptałem za dziewczyną.

***


- O... ostatnie- wysapałem kładąc pudło w kremowym pokoju.
- Dzięki... Mikey...- spojrzałem na dziewczynę opierającą się o ścianę. Wysiliłem się na uśmiech, wyprostowałem się i przetarłem rękawem oczy. Blondynka wpatrywała się z uwagą w moją twarz po czym otworzyła lekko usta- Nosisz soczewki?!- podniosła pytająco brew, na co pokręciłem przecząco głową.
- Heterochromia...- zaciągnąłem rękawy na dłonie.
- Co?
- Heterochromia... odmienne kolory tęczówek- zachichotałem przymykając powieki- Przepraszam Lauro, ale muszę już iść. Coś długo mi to zajęło, a muszę jeszcze iść po zakupy...
- Jeszcze raz dzięki za pomoc.
- Emmm... ja... widziałem, że... ugh, przepraszam, to głupie- spuściłem głowę.
- Że co?
- No bo... masz samochód. I to głupie, znamy się dopiero bodajże od półtorej godziny...
- Podwieźć cię do sklepu, tak?
Chrząknąłem cicho.
- Mogłabyś?- spojrzałem na nią spod grzywki.

Lauraaa? C: