Niedzielny poranek. Wstałam budząc przy okazji mojego kota. Chciałam też obudzić Scotta, ale jednak się nie odważyłam, bo by mi zrobił awanturę. Wiem, Scott się do mnie wprowadził na jakiś czas (nie, nie mieszkamy z rodzicami). Ubrałam się w
krótką sukienkę, zrobiłam z długich włosów - koka, założyłam okulary przeciwsłoneczne i wyszłam z psem na spacer po mieście. Była bardzo ładna pogoda. Dobrze, że nie spotkałam mojego byłego, on był ze mną tylko dla sławy! Ja go tak kochałam, ale to była sztuczna miłość. Zorientowałam się dopiero, gdy przyjaciółka mi to uświadomiła. No dobra... Szłam, szłam i szłam. Niestety, mój spacer nie trwał długo. Pies zaczął się ciągnąć i aż tak ciągną, że go puściłam. Biegłam ile mam sił, ale to nic nie dało. Biegł jak potłuczony! Uciekł mi...Jest szybki i nie mogłam go dogonić. Nagle ktoś biegł za psem i go dogonił. Nie wiem jak to możliwe, ale się udało. Podszedł do mnie i oddał smycz razem z psem.
- Niegrzeczny pies! I dziękuję za złapanie psa. - mówiłam biorąc smycz.
<Ktoś? Wszytko jedno kto...>