W Nowym Jorku mieszkam od kilku dni, a Agnes nie da mi nawet ogarnąć swoich rzeczy. Ehhh... Już wiem, jak umrę - ta kobita mnie wykończy... Chociażby dzisiejsza pobudka...
Śpię sobie spokojnie, gdy tu nagle słyszę moją durną melodyjkę z komórki. Nie podnosząc się z łóżka, sięgnęłam po telefon i odebrałam.
- Czego? - warknęłam bezsilnie.
- Widzę, że humorek Ci dopisuje! - usłyszałam roześmiany głos mojej agentki.
- To nie Ciebie codziennie budzi ta idiotyczna melodyjka z telefonu! - zanuciłam Jej mój głupi dzwonek, po czym kontynuowałam. - Agh! Nie cierpię tego!
- Nie dzwonię, by gadać o Twoim dzwonku. - oznajmiła, gdy się uspokoiłam.
- No, domyślam się. - burknęłam, było to bowiem dla mnie oczywiste. - Ale jeśli chciałaś mnie obudzić, mogłaś wybrać inny sposób. - zauważyłam.
- Ostatnio rozwaliłaś swój budzik, więc nie mam innego wyjścia - zaśmiała się. - Do rzeczy! Dzisiaj o drugiej mamy spotkanie z producentem. - powiedziała wreszcie.
- W jakiej sprawie? - zaciekawiłam się.
- Odnośnie drugiej części Twojego filmu. Rozważają też stworzyć serial, również z Twoimi końmi. - wyjaśniła.
- W porządku, będę na pewno. To wszystko? - spytałam.
- Tak. Na razie, trzymaj się! - odparła Agnes.
- Pa! - mruknęłam i się rozłączyłam. Niechętnie spojrzałam w stronę drzwi. I wtedy mnie olśniło! Szybko wyskoczyłam ze swojego łóżka i pobiegłam po rzeczy i do łazienki. Po kilkunastu, może kilkudziesięciu minutach, poranną toaletę miałam już za sobą. Wkroczyłam jeszcze po coś do jedzenia i pobiegłam do drzwi. Szybko wyszłam i wsiadłam do samochodu. Odruchowo pojechałam tam, gdzie zwykle. Już z daleka wzrokiem szukałam tego sklepu jeździeckiego. Zaparkowałam i zadowolona wysiadłam z pojazdu. Ruszyłam w stronę sklepu, gdy ni z tego, ni z owego wypadły mi kluczyki.
- Kurde! - wkurzyłam się i już miałam je podnieść, gdy ktoś mnie uprzedził...
(Ktuś? Najlepiej płeć przeciwna )