niedziela, 8 kwietnia 2018

Od Tobiasa

Wyszedłem z knajpy tylnym wyjściem i poczułem delikatny powiew świeżego powietrza na twarzy. Odgarnąłem włosy i poprawiłem kołnierz skórzanej kurtki. Było po pierwszej. Nie spodziewałem się, że tego dnia spędzę w knajpie z zespołem aż tyle czasu, normalnie wychodziliśmy po dwudziestej trzeciej, a o północy byłem w mieszkaniu. Stanąłem w ciemnym przejściu za knajpą, wyjąłem ze schowka w motocyklu paczkę papierosów i zapalniczkę. Włożyłem jednego do ust i zapaliłem zapalniczką. Postanowiłem przejść się kawałek. Noc była niemal bezchmurna, ale chłodna.
Ruszyłem w stronę wyjścia z ciemniej uliczki i wyszedłem na oświetloną ulicę. Samochody bez ustanku przejeżdżały, co tworzyło niesamowity zgiełk. Nigdy nie przepadałem za hałasem, chyba, że hałasem silnika motocyklu... Stanąłem w miejscu, oparłem się o słup i spojrzałem w górę, zaciągając się papierosem. Patrzyłem w niebo przez dobrą chwilę, aż tu nagle...
- Jezu, nic ci nie jest?! - niemal krzyknąłem, patrząc na padającą na chodnik jak kłoda istotę, która wpadła na mnie, a metr dalej upadła jej komórka.

Ktoś coś?