środa, 23 października 2019

Od Juliette

Trwająca w najlepsze jesień szarpała liśćmi w powietrzu, obmywała deszczem ruchliwe ulice i powolnie odbierała energię życiową każdemu mieszkańcowi Nowego Jorku. Kliniki lecznicze i apteki były zapełnione po brzegi ludźmi, którzy próbowali uporać się z przeziębieniami i infekcjami, tak bardzo typowymi dla obecnej pory roku. Wszystko umierało dosłownie i w przenośni tak bardzo, że zaczynało przytłaczać także i mnie.
Zapach świeżo przygotowanej owsianki z jabłkiem, cynamonem, miodem i orzechami unosił się w całym mieszkaniu, ocieplając nieco atmosferę. Włożyłam do ust odrobinę tego idealnie jesiennego śniadania i delektowałam się jego smakiem. Za oknem między obłokami mgły przebijały się pierwsze promienie światła. Takie poranki lubiłam najbardziej; leniwe i spokojne. Nie musiałam obawiać się tego, że autobus odjedzie mi sprzed nosa i spóźnię się na pierwszą lekcję, a przy okazji zapomnę z domu czegoś bardzo ważnego i zapomnę o sprawdzianie z matematyki. Nie sądziłam, że rozpoczęcie studiów będzie tak przyjemnym doświadczeniem, choć w głębi serca zdawałam sobie sprawę z tego, że moje szczęście nie potrwa zbyt długo.
Posprzątałam po śniadaniu, nałożyłam na usta ulubioną, brązową szminkę, wciągnęłam glany i dumnym krokiem wyruszyłam na ulicę, dokładnie tak, jak zrobiłaby to większość pierwszoroczniaków.
Już kilka minut po wyjściu z domu delikatna mżawka towarzysząca mi od samego przebudzenia zamieniła się w ulewę, a ja jak zwykle zapomniałam parasola. Naciągając kaptur kurtki na głowę, puściłam się pędem przez pasy i przy okazji zostałam zatrąbiona przez kilku zbulwersowanych moim zachowaniem kierowców. Z cukru co prawda nie byłam, ale taka niespodzianka mogła doprowadzić mój wygląd do totalnej porażki, na co nie mogłam sobie dzisiaj pozwolić. Dzisiaj miał być dobry dzień, koniec kropka.
A żeby dzień był dobry, ja też musiałam wyglądać przyzwoicie, aby potencjalni nowi znajomi faktycznie chcieli zostać moimi nowymi znajomymi, a wykładowcy nie pomyśleli sobie o mnie nie wiadomo czego.
Dotarłam na przystanek autobusowy w idealnym momencie, bo właśnie do pojazdu wsiadała ostatnia osoba. Przeskoczyłam wszystkie stopnie, zapłaciłam za bilet i... tutaj pojawiły się komplikacje. Nigdzie nie było dwóch wolnych siedzeń, a z rana wybierałam raczej samotność, żeby ewentualnie dospać. Zdecydowałam, że przysiądę się do starszej pani zajmującej miejsce w drugiej części autobusu. Droga minęła mi bardzo szybko, pozwoliłam sobie na chwilowe zamknięcie oczu i nim się obejrzałam, maszerowałam już w kierunku mojego wydziału.
- Zapomniała pani czegoś! - usłyszałam męski głos dochodzący z tyłu.

Joe?