czwartek, 1 sierpnia 2019

Od Coraline do Hero

Cicho westchnęłam, szukając wzrokiem zaginionej w tłumie mamy, która już dzisiaj miała wrócić z Ameryki do Francji. Tego by mi brakowało, aby czterdziestodwuletnia, nieco zbyt szalona, kobieta zgubiła się w wielkim jak Paryż, Central Parku. O godzinie czternastej w niedzielę, nie trudno było spotkać spokojnych emerytów i ich totalnego przeciwieństwa – latających na wszystkie strony dzieci, w których rzeczywiście można było się zgubić.
Rozejrzałam się ponownie, jednak rodzicielka na dobre zniknęła mi z oczu. Przebiłam się przez tłum turystów i miejscowych ludzi, przeszłam przez zielonych trawnik i usiadłam na ławce. Wyciągnęłam z czarnej torebki telefon i wykręciłam numer poszukiwanej przeze mnie mamy. Gdy po dwóch sygnałach odebrała, wywróciłam oczami.
- Halo? No gdzieś ty… Jak ty się znalazłaś przy bramie? - otworzyłam szeroko oczy. - I to tej, którą wchodziłyśmy, no dobra, już do ciebie idę!

~-~

- Tsaa, wyleciała. Możemy ruszać do klubu, tylko musisz dać mi chwilkę, bo wyglądam jak pudel. Nie, to nie znaczy dobrze… Dobra, po prostu umówmy się na dziewiątą przed klubem. Dobra, paaa!
Odłożyłam telefon na biurko i zerknęłam na zegar. Muszę przeznaczyć przynajmniej dwadzieścia minut na dojście do miejsca spotkania, więc mam dwadzieścia/trzydzieści minut na ogarnięcie się.
Wysuszenie i rozczesanie jasnych włosów zajęło mi mniej więcej, hmmm, pięć minut (turbooo), makijaż to było stracenie dziesięciu minut z mojego życia, aż wreszcie stanęłam przed zazwyczaj, najtrudniejszym wyborem. Dzisiaj wybranie stroju było dosyć łatwe i bez zastanowienia sięgnęłam po jeansową spódnicę i czarny top z opadającymi ramiączkami. Na wierzch założyłam ramoneskę, na nogi czarne szpilki na średnim obcasie i tak naprawdę byłam gotowa do wyjścia. Wzięłam małą torebkę i telefon, po czym zamknęłam drzwi i wyszłam z domu. Zaczęłam energicznym krokiem iść do centrum Manhattanu.
Szłam i szłam, aż w pewnym momencie znalazłam się w uliczce, na której mieścił się klub. Była za pięć dziewiąta, więc znalazłam się w odpowiednim momencie w odpowiednim czasie. Przed klubem byłam dokładnie o dziewiątej jeden. Tam, stała już znudzona Catherine.
- Co tak długo? - mruknęła, nawet się nie witając. - Czekam na ciebie od minuty.
Zaśmiałam się.
- A niby jesteś taka cierpliwa… Dobra, chodź, wejdźmy do środka, zanim umrzesz mi tu z nudów.
Jak powiedziałam, tak zrobiłyśmy – weszłyśmy do środka, gdzie ludzie na parkiecie już wykonywali dzikie piruety, a przy barze znakomita ilość ludzi, piła, zapewne, znakomite drinki. Od razu bez słowa skierowałyśmy się do baru. Usiadłyśmy na stołkach, czekając, aż ktoś do nas podejdzie.
- Hmmm, nie wiem jak ty, ale ja muszę do toalety. - powiedziała pełna energii Cath, schodząc ze stołka.
- Leć, od zawsze wiedziałam, że masz słabo z pęcherzem. Ja tu sobie posiedzę, może coś wypiję, może nie…
- Dobra, dobra, idę!
Lekko znudzona wpatrywałam się w latających wokół klientów barmanów, rozmyślając nad wszystkim i o niczym. Uniosłam głowę i od razu usłyszałam głos, na pewno nienależący do kobiety.
- Co dla pani? - spytał się mnie jasnooki barman.
Zmrużyłam delikatnie oczy.
- A co mi zaproponujesz? - odwzajemniłam uśmiech mężczyzny.
- No wiesz – zaczął, opierając się o blat baru. - Robię niezłe szoty.
- Dobra, niech będzie. - pokiwałam głową i jeszcze chwilę wpatrywałam się w krótką wymianę zdań jego i jakiegoś innego, zdenerwowanego klienta.
Catherine nadal nie było i chyba nie zamierzała się pojawić. Gdy tylko odwróciłam głowę w stronę parkietu, ujrzałam ją rozmawiającą z jakąś dziewczyną, zapewne trochę od nas starszą. Wzruszyłam ramionami i z powrotem się obróciłam głowę, a przed sobą ujrzałam jednego, lecz uroczo niebieskiego szota oraz uśmiechającego się w moją stronę chłopaka.
- Czekam na opinię, choć nie obiecuję, że cokolwiek z nią zrobię.
- Ooo, dobrze, że uprzedzasz. Już chciałam dać ci milion rad, na temat robienia drinków i innych. Jednym ruchem opróżniłam zawartość małego kieliszka. Przez chwilę patrzyłam się na blat, po czym podniosłam głowę.
- Powiem ci, drogi kolego, że całkiem niezły ci wyszedł ten szot.
- Hmm, jakby to powiedzieć, dzięki. - westchnął. - Ale wolę po imieniu niż kolego. Jestem Hero, a pani, to…?
- Coralie Bonnet. A teraz kolego Hero, radziłabym ci zająć się innymi klientami, gdyż jeden facet wygląda na niezwykle niezadowolonego z obsługi…- powiedziałam, szczerząc ząbki w uśmiechu. - Ale może później się spotkamy.
Zeszłam ze stołka i ruszyłam w stronę Catherine, która od paru minut bawiła się sama. Po pewnym czasie zmęczone tańcem usiadłyśmy na białych kanapach tuż obok parkietu i czekałyśmy na nie wiadomo co. Znudzone czekaniem ponownie poszłyśmy do baru, gdzie czekałyśmy na zamówienia drinka.

Hero? c: