Kiedy wróciłem do mieszkania odkryłem, że wciąż nie oddałem Gwen jej naczyń. Napisałem więc do niej, czy aby na pewno nie podrzucić jej tego dzisiaj. Minęło jednak trochę czasu, a dziewczyna wciąż nie dawała znaku życia. Dzwoniłem do niej kilka razy, jednak wciąż nie było jakiegokolwiek odzewu. Byłem zaniepokojony, bardzo, zazwyczaj dziewczyna odpowiadała odrazu lub w ciągu kilku minut. Coś było na rzeczy, cały dzień dało się to wyczuć. W końcu zdecydowałem się pojechać do niej i zobaczyć, czy aby na pewno żyje. Nie ważne już były naczynia, nie na oddaniu ich zależało mi tak bardzo jak na wiadomości, że wszystko dobrze. Zgarnąłem kluczyki do samochodu i ruszyłem w drogę, wciąż próbując nawiązać z dziewczyną jakikolwiek kontakt. Wszedłem do budynku, w którym mieszkała i szybko usiłowałem przypomnieć sobie, które mieszkanie dokładnie należało do niej. Po chwili zastanowienia stanąłem przed właściwymi drzwiami i zadzwoniłem dzwonkiem. Drzwi otworzył mi jakiś chłopak, czyżby Gwen leciała na dwa fronty?
-Kim ty jesteś - zapytałem.
-Peter, przyjaciel Gwen - odparł.
Z łazienki dochodziły nas niezbyt przyjemne dźwięki, zupełnie jakby ktoś wymiotował.
-Co się z nią dzieje, nie dała najmniejszego znaku życia, w ogóle cały dzień jest jakaś dziwna - mruknąłem nerwowo - chciałem tylko jej napisać, że zostały u mnie naczynia po ostatnim sushi, zazwyczaj odpisywała odrazu...
Właśnie w tym momencie łazienki wyłoniła się blondynka, wyglądała na strasznie zmarnowaną. Zarówno ona jak i Peter patrzyli to na mnie to na siebie, jakby zmierzali do jakiegoś wyznania. Czy ona jest z nim w cho.lernej ciąży?
-Czy chcesz mi właśnie powiedzieć, że jesteś z kimś w ciąży? - zapytałem.
Gwen?