- Myślałam, i to dość poważnie.
- Co cię powstrzymuje? - uniósł brew, kątem oka zerkając na sygnalizację. Czerwone światło lśniło z uporem, jakby dając kierowcom do zrozumienia, że nie zniknie tak szybko, jak się pojawiło.
- Chciałabym mieć coś ładnego, prostego, w niewidocznym na co dzień miejscu, a zarazem oryginalnego. Nie czułabym się za dobrze z faktem, że tatuaż, który noszę, nosi także 1/4 miasta. - wzruszyłam ramionami. Wiele razy przeglądałam projekty tatuaży różnych autorów, ale żaden z nich nie wydawał mi się wystarczająco dobry. Albo kojarzyły mi się z kiczem, albo były nieprecyzyjne, albo widziałam identyczne u co najmniej trzech osób mijanych na ulicach. Joe w odpowiedzi jedynie zamruczał pod nosem, bo właśnie w tym momencie zapaliło się zielone światło.
Spuściłam wzrok na dłoń swojego towarzysza, którą trzymał na gałce zmiany biegów. Długie palce bez ruchu spoczywały na urządzeniu, na jasnej skórze delikatnie odznaczały się żyły. Lubiłam zwracać uwagę na szczegóły, które potrafiły na prawdę dużo powiedzieć o człowieku.
- A co? Chciałbyś zrobić mi tatuaż? - uśmiechnęłam się powoli.
- Jakbyś w trakcie pracy tak gapiła mi się na ręce, to wyszłabyś ze studia w najlepszym przypadku z krzywą parodią swojego idealnego projektu - parsknął śmiechem.
- Muszę mieć pewność, że właśnie nie wyciągasz noża z kieszeni. Przezorny zawsze ubezpieczony - złożyłam ręce na piersi, spoglądając za okno. Słońce schodziło coraz to niżej, a dzięki wirującym wszędzie kolorowym liściom jego światło było jeszcze cieplejsze niż zazwyczaj.
- Ile masz wzrostu? - wypalił nagle, z widocznym rozbawieniem na twarzy.
Niemal natychmiast obdarzyłam go morderczym spojrzeniem.
- Mało - mruknęłam teatralnie.
- No? Ile? - uśmiechnął się szeroko, na chwilę odrywając wzrok od drogi tylko po to, by skupić się na moich oczach.
- Całe metr pięćdziesiąt siedem - odparłam powolnie, na co chłopak uniósł brwi.
- K a r z e ł - parsknął śmiechem.
- A ty ile masz? - spojrzałam na niego spod byka.
- Zależy gdzie.
Przewróciłam oczami z rozbawieniem.
- To nie ten etap znajomości, mój drogi. Centymetry wzrostu proszę. Nie jestem zboczeńcem.
- Metr dziewięćdziesiąt, moja droga.
- Duuuży człowiek!
W tym momencie nasza rozmowa urwała się, ponieważ Joe właśnie zatrzymał się pod moim domem.
- Dziękuję za ciasto, kawę, podwózkę i przyjemną rozmowę - uśmiechnęłam się uroczo, odpinając pas.
- Ja też dziękuję! - w jego oczach dostrzegłam przeskakujące iskierki szczęścia. - Do zobaczenia Yui.
Wysiadłam z samochodu, pomachałam chłopakowi na pożegnanie, po czym powolnym krokiem ruszyłam do domu.
Zaraz po zdjęciu butów dopadło mnie silne zmęczenie. Był to dla mnie dość długi dzień, dużo się działo i nie miałam okazji odpocząć. W tej chwili marzyłam już tylko o tym, żeby wziąć długi prysznic i zakopać się w poduszkach i kołdrach, na mięciutkim łóżku. No i oczywiście iść spać.
Po godzinie spędzonej w łazience udałam się do swojego pokoju. Zapaliłam światło i... wszystko działo się tak szybko, i zanim zdążyłam przeanalizować, co się właściwie stało, cień sprawcy rozpłynął się w powietrzu.
Właśnie przed chwilą ktoś stał pod moim oknem i się we mnie wpatrywał. We mnie odzianą jedynie w biały, puchaty ręcznik. Do tego byłam sama w domu. Krew gotowała mi się w żyłach, a ja - nawet gdyby ten człowiek cały czas stał pod moim oknem - nie byłabym w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
Ostrożnie podeszłam do szyby i w pośpiechu opuściłam żaluzje, kilkukrotnie upewniając się, że nic nie będzie przez nie widać i że wszystko wykonałam prawidłowo. W jednej chwili poczułam się zagrożona w swoim własnym pokoju, co nie zdarzyło mi się nigdy. Było to uczucie silne do tego stopnia, że zakładałam piżamę pod kołdrą, a telefon kurczowo trzymałam w dłoni.
Gdy usłyszałam dźwięk przychodzącego SMS'a, zdążyłam trzy razy przejść zawał i podskoczyć niemalże pod sufit. To był Joe.
"Co panienka porabia w ten wyjątkowo ciepły, jesienny wieczór?"
K*rwa. A co, jeśli to był on? Znałam go zaledwie kilka dni, na dobrą sprawę nie wiedziałam kim jest, ale za to on wiedział gdzie mieszkałam.
"Jeżeli to ty, wiedz, że to nie było śmieszne. Ani trochę."
Wstrzymałam oddech. W głębi serca chciałam, żeby to był on. Wszystko można było wyjaśnić, a w ostateczności poszłabym na policję, znając sprawcę i jego numery rejestracyjne.
"Nie wiem o czym mówisz. Co się stało?"
Zdenerwowałam się. Przecież to musiał być on, nikt oprócz niego w ostatnim czasie nie poznał mojego adresu zamieszkania.
"Błagam cię, nie rób sobie ze mnie żartów. Nie jestem głupia." - odpisałam drżącymi rękoma, zaciskając powieki.
Joe?