Czułam się okropnie. Owszem zdarzały mu się dziwne akcje, jednak nigdy
nie posunął się tak daleko, za daleko. Być może powinnam reagować na
wcześniejsze sygnały, że coś jest nie tak. Dłuższą chwilę siedziałam na
podłodze płacząc i nie wiedzieć, co powinnam ze sobą zrobić. W końcu
resztkami sił podniosłam się z ziemi i jak najciszej się dało udałam się
po jakieś ubrania, torebkę i kluczyki do samochodu. Wciągnęłam na
siebie jedynie bluzę i wyciągnięty dres, gdyż to było na wierzchu i
szybko dało się to wciągnąć. Drżącymi rękami zostawiłam chłopakowi
kartkę, że idę na zakupy. Doskonale wiedziałam, że przeczyta to dopiero
rano, wychodząc na siłownie, więc wtedy będę mogła wrócić po swoje
rzeczy. Miałam zamiar uciec, choćbym miała mieszkać w samochodzie.
Wychodząc z mieszkania spojrzałam na siebie w lustrze. Czerwone od
płaczu oczy, fioletowy policzek i lekko rozwalona warga. Pociągnęłam
nosem i ruszyłam schodami w dół. Rzuciłam torebkę na siedzenie pasażera i
oparłam głowę na kierownicy zanosząc się płaczem. Czułam obrzydzenie,
do niego, do tego co się stało. Najpierw mi pomógł, a później tak bardzo
skrzywdził. Odpaliłam silnik samochodu, wiedząc już gdzie chce jechać,
choć prawdopodobnie nie powinnam znów wchodzić z butami w czyjeś życie w
środku nocy. Chciałam jednak poczuć się bezpiecznie, nie być sama, a
osoba która dawała mi takie poczucie stała się teraz tą, która
przyprawia mnie o odruch wymiotny. Ruszyłam pustymi ulicami miasta
wprost do mieszkania Scotta. Miałam tylko nadzieję, że się nie
przeprowadził. Kilkanaście minut później byłam już na miejscu.
Otworzyłam drzwi pinem, który pozostał niezmieniony. Po chwili rozległo
się stłumione drzwiami szczekanie, które niosło się po klatce schodowej.
Weszłam schodami na górę i stanęłam przed drzwiami mieszkania chłopaka,
w którym kiedyś zwykłam mieszkać. Drzwi momentalnie się otworzyły,
zapewne Scott obudzony domofonem i szczekaniem psów chciał sprawdzić
jakich gości ma o tej porze.
Scott?