wtorek, 29 stycznia 2019

Od Jocelyn

Zgarnęłam ze stołu telefon, klucze i wybiegłam z przyczepy. Jak zwykle wychodzę zbyt późno. Chyba nigdy nie nauczę się odpowiedzialności. Zamknęłam drzwi a, kluczyki schowałam do kieszeni wraz z telefonem. Złapałam szybko za rower i ruszyłam przed siebie. I za każdym razem to samo. Spóźniona Jocelyn, ubrana w dość wyzywający strój, przemierza ulice, by jak najszybciej dostać się do klubu nocnego. Dość komiczna sytuacja. Droga na szczęście była pusta, więc szybko pokonywałam drogę do klubu. Poczułam wibracje w prawej kieszeni spodni, gdzie schowany był telefon. Odebranie w tym momencie bardzo by mnie opóźniło, więc nie zwróciłam na to uwagi, tylko dalej jechałam przed siebie. Wibracje w końcu ustały, a ja musiałam zjechać na chodnik. Im bliżej centrum, tym więcej samochodów, a ja nie miałam czasu, by je wszystkie wymijać i uważać, by przypadkowo któregoś nie zarysować.
Kiedy byłam już prawie na miejscu, telefon znów zaczął wibrować. Poddenerwowana, starałam się go wyjąć z kieszeni spodni, tym samym kontrolując to, co dzieje się przede mną. Zwolniłam nieco ponieważ do mojego miejsca docelowego pozostało jakieś sto metrów. Nie mogłam sobie poradzić z wyciągnięciem telefonu. Nawet tak prosta czynność sprawia mi problem.
-Cholerny telefon-mruknęłam sama do siebie i spuściłam głowę, co było bardzo złą decyzją, bo w tym samym momencie poczułam gwałtowne uderzenie i upadłam z hukiem na ziemię. Przez chwilowe zamroczenie miałam kłopot ze wstaniem. Wściekła otrzepałam ubrania i podniosłam rower. Dopiero w tym momencie zauważyłam leżący na ziemi, zbity telefon. Chyba mam już dość jak na jeden dzień.
-Jeszcze tego mi brakowało-znów powiedziałam sama do siebie - Naucz się chodzić i nie toruj drogi-rzuciłam oschle nie spoglądając w stronę potrąconej osoby. Ruszyłam przed siebie. Tym razem postanowiłam już prowadzić rower. Klub był tuż za rogiem, a nie chciałam znów turlać się po chodniku.
Weszłam do środka zdenerwowana. Panował półmrok, a ja przeciskałam się między spoconymi facetami, by dostać się za baru.
-Gdzie ty byłaś? Dzwoniłem do ciebie?-usłyszałam głos Brandona.
-Coś mi wypadło-wzruszyłam ramionami i weszłam za bar.
-Boże! Kochanie co ci się stało?-spojrzał na mnie. No tak. Nie pomyślałam o tym, że mogę teraz wyglądać, jakbym wyszłam z jakiegoś gęstego lasu. Chłopak wytarł mi twarz szmatą - No od razu lepiej-powiedział zadowolony. Sięgnęłam do kieszeni, by sprawdzić stan mojego telefonu. Całe szczęście działał, ale ekran jest do wymiany. Świetnie kolejne wydatki. Sięgnęłam do drugiej kieszeni gdzie powinny znajdować się klucze. Była ona jednak pusta, co znaczy, że mam kolejny problem.
-Dwa razy czystą-usłyszałam czyjś głos, który na chwilę odciągnął mnie od moich zmartwień. Od razu zabrałam się za zamówienie, zastanawiając się nad tym jak dostanę się dziś do domu. Podałam zamówienie i uśmiechnęłam się do klienta. Mój uśmiech szybko zniknął z mojej twarzy, gdy zorientowałam się, że osobą której podałam kieliszki jest uczestnik wypadku,który miał miejsce zaledwie kilka minut temu.

Ktoś?