poniedziałek, 28 stycznia 2019

Od Edwarda

Nauka nie zawsze była moim priorytetem życiowym. Tak naprawdę, nigdy nie interesowała mnie szkoła, czy dobre stopnie, które rzeczywiście dostawałem. Obchodzili mnie tylko znajomi, imprezy i wagarowanie całymi dniami. Nie miałem żadnych dobrych planów na życie, gdyż po prostu żyłem chwilą. Ciężko było mi wyobrazić, że ktoś potrafi coś zaplanować na następny dzień, czy tydzień, byłem najbardziej roztargnioną osobą w historii.
Moje nastawienie do życia zmieniło się, gdy dostałem szansę pójścia do dobrego liceum, a później na studia. Nauczyciele, podobno, znaleźli u mnie ”talent”, który ”nie mógł się zmarnować”. Lubiłem być chwalony, to też od razu wziąłem się w garść i zacząłem całymi dniami, czy wieczorami siedzieć nad książką i wbijać sobie wiedzę do mózgu. Mój wysiłek nie poszedł na marne, ponieważ wszystkie egzaminy zdałem, z bardzo dobrym wynikiem. Właśnie wtedy, zostałem namówiony na wyjazd do Nowego Jorku i pójścia do jednego z najlepszych uniwersytetów, Columbia University. I tak się znalazłem w Ameryce, w Nowym Jorku.

W pośpiechu przypiąłem do zielonych szelek psa smycz i wybiegłem z kamienicy, zamykając za sobą drzwi. Miałem umówione spotkanie z człowiekiem, który chciał, abym zerknął na jego mieszkanie i może coś z tym zrobił. Architektem nie byłem, lecz miałem znajomości z ludźmi, którzy wiedzieli, na co mnie stać. Nie brałem pieniędzy za projekty wnętrz, gdyż była to dla mnie czysta przyjemność, pomagać ludziom, którzy potrzebują takiej osoby jak ja, w doborze kolorów i mebli. Kolejna kwestia, czemu na takie spotkanie biorę psa? Lucky to dalmatyńczyk, który przez kilkanaście godzin potrafi usiedzieć w miejscu, to też nie będzie z nim problemu, a pies potrzebuje wyjść na spacer.
Ruszyłem w stronę Central Parku, co jakiś czas spoglądając na dalmatyńczyka. Pies cały czas szedł spokojnie, nie wyrywał się, ani nie próbował uciec. Ja natomiast miałem ochotę jak najszybciej znaleźć się na miejscu, spotkanie miało odbyć się za niecałe piętnaście minut. Do parku idzie się mniej więcej dziesięć minut, co znaczy, że będę miał tylko pięć minut na znalezienie mojego ”klienta”. Gdy znalazłem się na terenie Central Parku, skierowałem się energicznym krokiem do małej altanki, gdzie umówiłem się na spotkanie z mężczyzną. Jedyną osobą, jaką tam zastałem, był osobnik płci męskiej, nieco starszy ode mnie, ubrany w elegancki garnitur. Zdenerwowany przywitałem się i starałem nie zwracać uwagi, na różnicę w ubiorze. Całę spotkanie minęło w przyjemnej atmosferze, ustaliliśmy wszelkie szczegóły naszej współpracy, jak się okazało, Melchior powiedział mi, czego ode mnie oczekuje, a później umówiliśmy się na kolejne spotkanie i rozeszliśmy. Gdy tylko owy Melchior odszedł, ja zacząłem śmiać się wniebogłosy, gdyż, jak można nazwać, swoje dziecko Melchior? Współczuję mu. Gdy już chciałem wychodzić z altanki, spotkało mnie (nie)miłe zaskoczenie. Jakiś osobnik, nie zauważyłem, czy płci męskiej, czy żeńskiej, wpadł na mnie i upadł wraz ze mną. Prychnąłem niedbale, a gdy tylko się podniosłem, zapytałem:
- Może trochę uważaj, co?

Ktosiu? 8)