Nowy zawsze ma przesrane. Właśnie dlatego szturchnąłem stopą stojący pod
biurkiem komputer. Nie żeby mogło mu to pomóc. Sądząc po wydawanych
przez niego dźwiękach walczył sam ze sobą próbując zapisać plik. Taką
przynajmniej miałem nadzieję, bo na podłączonym do niego ekranie też
trudno było cokolwiek zobaczyć przez promienie słońca wpadające przez
przeszkloną ścianę. Odchyliłem się na krześle, jeszcze raz stukając nogą
w obudowę komputera. Będę musiał dokończyć ten projekt w weekend, ale
to niewielka cena za możliwość korzystania z urządzenia, które radzi
sobie z zapisywaniem plików.
Większość ludzi pracujących w tym samym pomieszczeniu zaczęła powoli
wyłączać komputery i zbierać swoje rzeczy. Poza mną nie robiły tego
jeszcze dwie osoby - sądząc po ich frustracji i buczeniu ich komputerów
mogłem zgadywać, że pracowali tu niewiele dłużej. Chyba nawet zdążyłem
ich poznać, ale nie wyglądali na tyle ciekawych, żebym przywiązał jakąś
specjalną wagę do tego, by zapamiętać jak się nazywają. Zamknąłem na
chwilę oczy. Założenie soczewek mając w perspektywie spędzenie całego
dnia przed komputerem nigdy nie było najlepszą decyzją. Z drugiej strony
okulary byłyby co najmniej tak samo irytujące. No i chyba nie widziałem
ich odkąd lekko ponad tydzień temu wypakowałem swoje rzeczy w wynajętym
mieszkaniu. W końcu buczenie ustało. Otworzyłem oczy, mrugając kilka
razy i zerknąłem na wiszący na ścianie zegar. Według jego wskazówek
skończyłem pracę dwie minuty temu, więc wyłączyłem komputer i wyszedłem z
biura, zabierając ze sobą swoją torbę z tabletem graficznym. Nie
chciałem jeszcze wracać do mieszkania. W zasadzie głównie dlatego rano w
ogóle zabrałem ze sobą tablet - miałem nadzieję, że uda mi się znaleźć
jakieś względnie spokojne miejsce, gdzie będę mógł skończyć pracę. I
może wypić kawę.
Wyszedłem z budynku. Słońce świeciło jaśniej niż w biurze, ale
przynajmniej nie było już żadnej szyby, która sprawiłaby, że jego
promienie będą jeszcze cieplejsze. Chyba nie takiej pogody się
spodziewałem, kiedy tu przyjechałem. Po drugiej stronie ulicy była jakaś
kawiarnia, a kawałek dalej znajdował się niewielki skwerek - a może
raczej kawałek trawnika z trzema ławkami i kilkoma drzewami, ale cień
rzucany przez tych kilka roślin był zachęcający. Dlatego bez większego
zastanowienia przeszedłem między rzędami samochodów stojących w
popołudniowym korku przy okazji wpadając prosto pod jakieś auta, które
(na moje szczęście) właśnie ruszało. Zakląłem cicho i przytrzymałem się
maski, żeby utrzymać równowagę. Kierowca chyba też nie był zachwycony,
bo krzyknął coś nie do końca zrozumiałego i zatrąbił. Nie przejąłem się
tym za bardzo i tylko poprawiłem przerzuconą przez ramię torbę,
przechodząc przez ostatni pas ruchu, a potem wszedłem do kawiarni.
Najpierw kofeina, potem kawałek cienia.
Czy znajdzie się ktoś, kto zechce dokończyć?