piątek, 1 maja 2020

Od Liama

Nowy zawsze ma przesrane. Właśnie dlatego szturchnąłem stopą stojący pod biurkiem komputer. Nie żeby mogło mu to pomóc. Sądząc po wydawanych przez niego dźwiękach walczył sam ze sobą próbując zapisać plik. Taką przynajmniej miałem nadzieję, bo na podłączonym do niego ekranie też trudno było cokolwiek zobaczyć przez promienie słońca wpadające przez przeszkloną ścianę. Odchyliłem się na krześle, jeszcze raz stukając nogą w obudowę komputera. Będę musiał dokończyć ten projekt w weekend, ale to niewielka cena za możliwość korzystania z urządzenia, które radzi sobie z zapisywaniem plików.
Większość ludzi pracujących w tym samym pomieszczeniu zaczęła powoli wyłączać komputery i zbierać swoje rzeczy. Poza mną nie robiły tego jeszcze dwie osoby - sądząc po ich frustracji i buczeniu ich komputerów mogłem zgadywać, że pracowali tu niewiele dłużej. Chyba nawet zdążyłem ich poznać, ale nie wyglądali na tyle ciekawych, żebym przywiązał jakąś specjalną wagę do tego, by zapamiętać jak się nazywają. Zamknąłem na chwilę oczy. Założenie soczewek mając w perspektywie spędzenie całego dnia przed komputerem nigdy nie było najlepszą decyzją. Z drugiej strony okulary byłyby co najmniej tak samo irytujące. No i chyba nie widziałem ich odkąd lekko ponad tydzień temu wypakowałem swoje rzeczy w wynajętym mieszkaniu. W końcu buczenie ustało. Otworzyłem oczy, mrugając kilka razy i zerknąłem na wiszący na ścianie zegar. Według jego wskazówek skończyłem pracę dwie minuty temu, więc wyłączyłem komputer i wyszedłem z biura, zabierając ze sobą swoją torbę z tabletem graficznym. Nie chciałem jeszcze wracać do mieszkania. W zasadzie głównie dlatego rano w ogóle zabrałem ze sobą tablet - miałem nadzieję, że uda mi się znaleźć jakieś względnie spokojne miejsce, gdzie będę mógł skończyć pracę. I może wypić kawę.
Wyszedłem z budynku. Słońce świeciło jaśniej niż w biurze, ale przynajmniej nie było już żadnej szyby, która sprawiłaby, że jego promienie będą jeszcze cieplejsze. Chyba nie takiej pogody się spodziewałem, kiedy tu przyjechałem. Po drugiej stronie ulicy była jakaś kawiarnia, a kawałek dalej znajdował się niewielki skwerek - a może raczej kawałek trawnika z trzema ławkami i kilkoma drzewami, ale cień rzucany przez tych kilka roślin był zachęcający. Dlatego bez większego zastanowienia przeszedłem między rzędami samochodów stojących w popołudniowym korku przy okazji wpadając prosto pod jakieś auta, które (na moje szczęście) właśnie ruszało. Zakląłem cicho i przytrzymałem się maski, żeby utrzymać równowagę. Kierowca chyba też nie był zachwycony, bo krzyknął coś nie do końca zrozumiałego i zatrąbił. Nie przejąłem się tym za bardzo i tylko poprawiłem przerzuconą przez ramię torbę, przechodząc przez ostatni pas ruchu, a potem wszedłem do kawiarni. Najpierw kofeina, potem kawałek cienia.

Czy znajdzie się ktoś, kto zechce dokończyć?