Poczułam jednocześnie przyjemne ciepło rozlewające się po
moim ciele i jakby niewidzialna ręka ścisnęła moje serce. Oczywiście, że
odwzajemniałam uczucia do chłopaka, ale do tej pory, kiedy nie nazywaliśmy po
imieniu tego, co nas łączyło było mi łatwiej myśleć o przyszłości. Wmawiałam
sobie, że w razie czego, będzie łatwiej się pożegnać. Takie płytkie, naiwne
myślenie. Te dwa słowa wiele dla mnie znaczyły, ale w obecnej sytuacji, miałam
poczucie, że wręcz duszą, a jednocześnie tak bardzo cieszą. Przygryzłam lekko
wargę, po czym odsunęłam się lekko od niego, aby móc spojrzeć na niego.
Położyłam dłoń na jego policzku, głaszcząc go lekko i spojrzałam w jego oczy.
-Ja ciebie też –odpowiedziałam uśmiechając się lekko,
przyciągając go do siebie i całując krótko. –I tylko ciebie kocham w ten
sposób. Nie waż mi się o tym zapominać, kochanie.
-A niby czemu, miałbym pomyśleć inaczej –zapytał wtulając
twarz w moją dłoń.
-No wiesz w końcu Peter dość często się u mnie pałęta,
zajmuje moją kanapę… I naprawdę zdaję sobie z tego sprawę, jak to wygląda. Ale
ta wariatka jest całkowicie twoja –powiedziałam poważnym tonem, mając nadzieję,
że chociaż w ten sposób wyrwę go z tej dziwnej zadumy, która złapała go przy śniadaniu.
Niestety moje starania przyniosły tylko krótki uśmiech.
Oparłam się ponownie o jego klatkę piersiową, przytulając się do niego. Czyżby
moje pytanie wprowadziło go w ten dziwny stan? Tylko dlaczego tak zareagował?
Ej to ja tu jestem od świrowania i unikania zobowiązujących spraw! Postanowiłam
to zostawić, stwierdzając, że jeśli będzie chciał o tym pogadać to po prostu to
zrobi. Nic na siłę. Odchyliłam głowę do góry i zaczęłam delikatnie dmuchać w
jego podbródek, aby spojrzał na mnie. Gdy jego wzrok na mnie wylądował,
zrobiłam zeza i wypięłam język. Zaczepiałam go robiąc coraz głupsze miny,
jednak moje starania spełzły na niczym. W końcu wylazłam z jego uścisku i
usiadłam mu okrakiem na kolanach, ignorując fakt, że mam na sobie tylko i
wyłącznie bluzę chłopaka. Spojrzałam prosto w jego zdezorientowaną twarz,
mrużąc swoje oczęta.
-No ja mam już dość. Zarządzam koniec zamartwiania się i nie
chcę słyszeć sprzeciwu. No co mam zrobić, aby poprawić ci humor? Rozebrać się i
zatańczyć makarene? A wiesz, że jestem do tego zdolna –powiedziałam grożąc mu
palcem. –Koniec smutania, jasne?
Patric?