Dzień jak dzień. Szary, pokręcony i przede wszystkim nudny. Żadnych wyścigów w tym tygodniu. I co za tym idzie? Brak kasy.
Wyjrzałem przez okno w salonie, by popatrzeć na ludzi mijających się ze sobą. Jakaś kobieta wrzeszczy na dziecko, a to płacze. Dresy zaczepiają laski na ulicy. Miałem ochotę z tond wybiegnąć i potłuc te niedorozwoje dzisiejszych czasów. Po chwili ucieczki od rzeczywistości wziąłem sobie fajkę, by zapalić. Ubrałem pierwszą, lepszą kurtkę i buty po czym wyszedłem z tego więzienia. Odpaliłem. Kątem oka zauważyłem blondynkę, która zbierałam porozwalane rzeczy na chodniku. Przyjrzałem jej się dokładniej, ale nic znajomego m inie przychodziło na myśl. Z "dobroci serca" podszedłem do niej wlekąc za sobą nogi. Gdy byłem już przy niej, przyklęknąłem na ulicy by jej pomóc. Zebrałem kosmetyki i inne rzeczy "potrzebne kobiecie do życia". Wstałem i już miałem odejść, gdy dziewczyna nagle zagadnęła:
- Dzięki za pomoc. Może dałbyś się zaprosić na kawę? - spytała.
- Chętnie. A to nie chłopak powinien zapraszać na randki? - odpowiedziałem pytaniem.
- Randki? Znamy się od pięciu minut. Zwykłe spotkanie w celach towarzyskich i jakby cię to interesowało to czasy się zmieniły. - uśmiechnęła się w lekkim rozbawieniu.
- Jeśli chcesz...
<Gwen?>