-Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
-I tak tam wyląduję, więc?
-Czy to moja koszula? Aż tak ci pod pasowała?
-Już dawno ci mówiłam, że tak. Zmieniasz temat.
-Biłem się. Nie widać?
-A z kim?
-Powiem tak, niedługo mogę potrzebować prawnika.
-Pobiłeś się z Jacobem, prawda?
-Idę się ogarnąć.
-To mówi samo za siebie... Unikasz dalszej rozmowy, więc wiem wszystko...
Odszedłem nie słuchając jej dalej. Kiedy wróciłem, siedziała w salonie rozmawiającą przez telefon. Usiadłem przyglądając jej się. Siedziała kiwając głową. W końcu rozłączyła się, a ja spojrzałem na nią wyczekująco.
-Rodzice przywiozą Dylana do mnie na miesiąc.
-Dlaczego?
-Wyjeżdżają w sprawie nowej fabryki, a młody powiedział, że on nie ma mowy aby pojechał. A więc poprosili mnie.
-Kiedy go przywożą?
-Dzisiaj około dziesiątej. Na czternastą mam do pracy.
-Przywieziesz go do mnie i tyle.
-A ty nie masz roboty?
-Miałem pojechać do warsztatu, ale tylko na godzinę, więc jak coś...Posiedzi ze mną tam chwilę.
-Dobra. Muszę lecieć, bo Senę muszę wyprowadzić.
Poszła się przebrać, a ja zacząłem szukać smyczy Maxa. Po chwili udało mi się ją znaleźć i zapiąć (po "krótkiej" gonitwie) psu. Po chwili przyszła Gwen i wyszliśmy na zewnątrz.
-To podrzucisz młodego do Big Bo?
-Tak. Dzięki, że zajmiesz się Dylanem.
-Nie masz za co dziękować. W ten sposób odwdzięczę ci się.
Uśmiechnęła się, wsiadła na rower i pojechała, a ja poszedłem przed siebie z Maxem.
Gwen?