Kiedyś ktoś mi powiedział, że marzenia się spełniają. Nie ważne jak
bardzo są niemożliwe. Wierzyłam w to, ale teraz widzę jak bardzo się
pomylił. Rzeczywistość to dno, które jeszcze bardziej się pogłębia. Dla
świata nie ma już ratunku.
Siedziałam na parapecie w moim małym mieszkaniu, a raczej dziurze.
Patrzyłam na kałuże, które stawały się coraz większe i brudniejsze.
Ludzie chodzili z parasolami nad głową. Chcieli być susi, ale tylko z
pozoru. Każdy człowiek jest mokry. Tylko, że nie na zewnętrz.
Po policzku spłynęła mi słona łza. Po chwili bezsensownego patrzenia się
na krople spływające po szybie, wstałam i wyszłam z mieszkania. Jeśli w
ogóle mogę nazwać jeden pokój, w którym się osiedliłam. Założyłam
czarną bluzę i założyłam kaptur. Wychodząc z budynku widziałam ludzi.
Większość gdzieś się spieszyła i klęła pogodę.
Spojrzałam w górę na ciemne niebo. Krople padały mi na twarz.
Postanowiłam udać się na jeden z najwyższych budynków. Po chwili
siedziałam już na dachu wieżowca. Z góry wszystko wygląda inaczej.
Zamknęłam oczy i założyłam słuchawki. Puściłam głośno muzykę i
„uciekłam” do innego świata.
Siedziałam tak do wieczora, pogrążając się w rozpaczy. Nie lubiłam się
nad sobą użalać, ale czasami każdy ma słabsze dni. Zawsze udawałam jaka
to nie jestem silna, ale czułam się jak nieudacznica.
Szłam powoli do domu, gdy nagle zobaczyłam, że komuś wypadła książką.
Z racji tego, że byłam książko holikiem podniosłam ją i podbiegłam do
postaci. Było już ciemno, a latarnie tylko oślepiały. Nie widziałam,
więc kto to jest.
-Wypadła Ci książka. –powiedziałam.
Ktoś?