środa, 11 lipca 2018

Od Sofii


Trzymałam kartkę w trzęsącej się ręce. Zerkałam na nią od czasu do czasu czując mieszaninę strachu i niedowierzania. Prawdopodobieństwo udania się wynosi kilka procent, a moje "szczęście" postanowiło spłatać mi psikusa. Z drugiej strony sama się o to prosiłam. Jak to mówią sama naważyłam sobie piwa, więc muszę je teraz wypić. Tylko jak ja teraz sobie z tym poradzę… Zawsze mogę prosić o pomoc rodzinę, może chłopaki mi pomogą, Scott… Nie on nic nie może się dowiedzieć. Wystarczy tego co mu zafundowałam. Całej kłótni z Hailey i powolnego staczania się… Teraz gdy zaczynało u niego wszystko wracać do normy nie wpadnę do jego życia z taką wiadomością. Przeniosę się do Anglii, gdzie mieszka moja babcia. Wyniosę się raz na zawsze z jego życia. Ma dość problemów przeze mnie, a taka informacja ponownie zrujnowałaby jego świat. Muszę się w końcu pogodzić, że etap mojego życia pod tytułem Scott Vasco zakończył się na zawsze. I nie ma szans na to, że to się zmieni…
-Ładnie to tak nie odbierać od braciszka?- Rozległ się głos i nim się nie zorientowałam stał przede mną.
Poderwałam się szybko z kanapy, próbując schować kartkę, jednak zauważył ją. Złapał ją i przyjrzał jej się. Ustał robiąc wielkie oczy. Podniósł je na mnie.
-To dlatego Scott cię zostawił?
-Oddaj to-powiedziałam łapiąc za kartkę.

-Nie pytaj o nic –powiedziałam jedynie chowając zdjęcie do szuflady. –Nie chcę o tym rozmawiać.
-Ale będziesz musiała-mruknął.
-Wiem, ale puki co nie wiem co o tym myśleć… Będę gotowa, wtedy pogadamy…
-Niech ci będzie. Nie chcesz gadać to nie. To co idziemy na miasto coś zjeść.
Wzięłam torbę i wyszłam wraz z bratem na zewnątrz. Jeszcze parę miesiące temu wszystko było w porządku. O takiej godzinie szłabym na próbę. Jak zwykle chłopaki dostali by małpiego rozumu, a ja traciłabym cierpliwość próbując doprowadzić ich do porządku… A od dwóch miesięcy przeze mnie i Stevena… Przez jeden wieczór… Wszystko się skończyło. Łącznie z zespołem. Poczułam jak Mickey prostuje się jak struna. Podniosłam wzrok z chodnika i przeniosłam go w to samo miejsce co on. W naszym kierunku zbliżała się para. Chłopak szedł za rękę z dziewczyną, w którą był wpatrzony jak w obrazek. Szli śmiejąc się i szturchając się wzajemnie od czasu do czasu lub robiąc obrażoną minę. Skręcali w stronę pobliskiej restauracji, gdy Derek ruszył na nich ze złością, ignorując moje próby zatrzymania go.
-Co! Jedną dopiero co zostawiłeś, a już drugą sobie przygruchałeś, Vasco –krzyknął idąc szybko na nich. Biegłam za nim chwytając jego ramię.
- Mickey, jak miło cię widzieć, ale chyba masz nie pełne informacje –zaczął spokojnie Scott, odsuwając  lekko Hailey za siebie. Wiedział, że mój brat ma problemy z agresją.
-Co dowiedziałeś się, że nabroiłeś i zwiałeś jak tchórz!
-O czym ty do cholery mówisz? –Zapytał Scott patrząc to na mnie to na niego.
-Co przydarzyła się wpadka, wyniku której zostaniesz ojcem, to lepiej było od razu rzucić ją i uciec do jakiejś kurwy –rzucił kiwając głową w stronę Hailey.
Dziewczyna stała zbyt zaskoczona pierwszą informacją, aby zwrócić uwagę, na dalsze słowa Mickey.
-Lepiej się zastanów, kto tu jest kurwą. Bo na pewno nie Hailey i jeśli jeszcze raz…-Warknął łapiąc go za koszule.
W tym momencie Mickey zaczął się szarpać ze Scottem. Jeden ani drugi nie słuchał naszych krzyków by przestali się zachowywać jak dzieci. W pewnym momencie ich bójka przeniosła się bliżej ulicy. W końcu Mickey uderzył Vasco wrzucając go na ulicę. W tym momencie świat jakby zwolnił. Wszystko wyglądało jak na zwolnionym filmie. Samochód pędzący z ogromną prędkością uderzył w Scotta, a ten przeleciał spory kawałek. Wylądował na ulicy, na której po chwili było pełno krwi. Zaczęło mi ciemnieć przed oczami, a po chwili zemdlałam.
Siedzieliśmy w poczekalni Sali operacyjnej. Siedziałam wpatrując się tępo w ścianę. Chwilę temu przybył Flynn i Matt. Młodszy z chłopaków usiadł obok Hailey przytulając ją pocieszycielsko. Flynn chodził od jednego końca korytarza do drugiego.
-Informował ktoś rodzinę? –Zapytał przerywając ciszę Flynn.
-Jego rodzice są we Francji, siostra po drugiej stronie stanu, a babcia już jedzie –powiedział Matt.
Po jego odpowiedzi ponownie zapanowała cisza. Godzinny mijały w ślimaczym tempie. Po jakiejś godzinie zjawiła się babcia chłopaka. W końcu z Sali wyszedł lekarz. Podszedł do nas.
-Stan chłopaka jest ciężki. Najbliższe godziny zadecydują –powiedział.
Hailey?