wtorek, 3 kwietnia 2018

Od Cassandry

 <następna część>

Dzień jak co dzień... Przemykałam się...
No dobra. Moje przejście nie można ani trochę nazwać przemykaniem się. Zwłaszcza jak ludzie omijają cię szerokim łukiem ze względu na 3 dość spore psy idące obok mnie. W końcu kto widział aby pałętać się po mieście z 2 wilczarzami irlandzkimi i mieszańcem często mylonym z wilkiem? Uśmiechnęłam się pod nosem i pogłaskałam Oberona po karku. Pies zamerdał ogonem i szarpnął za smycz gdy zobaczył zbliżającą się do nas kobietę z dzieckiem. Ta tylko krzyknęła wystraszona i czym prędzej uciekła na drugą stronę ulicy. Przywołałam cicho psa do porządku i skierowałam się w stronę Central parku. Psy będą mogły się wybiegać a ja zapomnieć o problemach wiszących nad moją głową niczym chmura burzowa. Ostatnio wszystko szło nie w tą stronę co trzeba. Dilerka zaczyna się sypać... Policja za dużo węszy od czasów wpadki jakiejś grubej ryby. Idiota stał się zbyt pewny siebie. Każdy taki się staje z czasem... Zapomina kim się urodził... Zapomina, że tak naprawdę jest nikim. Podniosłam głowę i spojrzałam w niebo. Pogoda była dzisiaj kapryśna. Ciemne chmury przysłaniały niemal całe niebo nad miastem. 
- Albo pogoda daje mi jakieś sygnały, że na razie trzeba się wycofać... Albo ma gorszy dzień i woli deszcz - mruknęłam sama do siebie. 
Minęłam bramę wejściową do parku i spuściłam psy ze smyczy. Wilczarze niemal natychmiast zerwały się do biegu szczekając przy tym radośnie. Wedel jednak spojrzał się na mnie niepewnie i został na swoim miejscu. Uśmiechnęłam się lekko i pogłaskałam go między uszami. Rozumiałam go. Obawiał się porzucenia... Albo samotności? Nie wiem. W sumie i tak na jedno wychodzi. Ruszyłam dalej przez park wyszukując dla siebie odpowiedniego miejsca. Jak na taki pochmurny dzień ludzi w parku nie brakowało. Tu i ówdzie bawiły się dzieciaki... Po ścieżkach chodzili spacerowicze... Niemal tak samo jak w słoneczne dni. Założyłam kaptur bluzy na głowę i skierowałam wzrok na ziemię. Czułam ciekawskie spojrzenia innych. 
Po kilku chwilach znalazłam swoje miejsce. Nieco oddalony od całej tej plątaniny ścieżek skrawek zieleni. Z ulgą padłam na trawę i przymknęłam oczy. Z radością wsłuchiwałam się w ciszę wokół mnie. Ciszę, którą przerywały tylko moje psy. Po chwili poczułam ciepłe futro kładące się obok mnie. Podniosłam głowę i spojrzałam Wedlowi w oczy. Zazwyczaj typ samotnika... Czasami miał jednak dni, gdzie i on potrzebował poczuć się kochany. To typ podobny do mnie. Zazwyczaj unikamy kontaktów z innymi, chyba że jest to konieczne. Ale zdarzają się chwile gdzie chcemy przytulić się do kogoś i po prostu trwać tak do dnia następnego. Znów spojrzałam w niebo i przymknęłam oczy. Skoro Wedel leżał obok mnie nie musiałam się niczym przejmować... Oberon i Kadok nie są agresywni póki nikt nie spróbuje ich skrzywdzić... A powiedzmy sobie szczerze... Nikt nie spróbuje choćby groźnie spojrzeć na psy mające koło 85 cm wzrostu i jakieś 55 kilo wagi... Chyba, że jest samobójcą... 
Powoli odchodziłam w niebyt. Zapadałam w stan podobny do hibernacji gdy w oddali zbliżały się kroki. 

Ktoś coś?