Zgarnęłam ze stołu telefon, klucze i wybiegłam z przyczepy. Jak zwykle
wychodzę zbyt późno. Chyba nigdy nie nauczę się odpowiedzialności.
Zamknęłam drzwi a, kluczyki schowałam do kieszeni wraz z telefonem.
Złapałam szybko za rower i ruszyłam przed siebie. I za każdym razem to
samo. Spóźniona Jocelyn, ubrana w dość wyzywający strój, przemierza
ulice, by jak najszybciej dostać się do klubu nocnego. Dość komiczna
sytuacja. Droga na szczęście była pusta, więc szybko pokonywałam drogę
do klubu. Poczułam wibracje w prawej kieszeni spodni, gdzie schowany był
telefon. Odebranie w tym momencie bardzo by mnie opóźniło, więc nie
zwróciłam na to uwagi, tylko dalej jechałam przed siebie. Wibracje w
końcu ustały, a ja musiałam zjechać na chodnik. Im bliżej centrum, tym
więcej samochodów, a ja nie miałam czasu, by je wszystkie wymijać i
uważać, by przypadkowo któregoś nie zarysować.
Kiedy byłam już prawie na miejscu, telefon znów zaczął wibrować.
Poddenerwowana, starałam się go wyjąć z kieszeni spodni, tym samym
kontrolując to, co dzieje się przede mną. Zwolniłam nieco ponieważ do
mojego miejsca docelowego pozostało jakieś sto metrów. Nie mogłam sobie
poradzić z wyciągnięciem telefonu. Nawet tak prosta czynność sprawia mi
problem.
-Cholerny telefon-mruknęłam sama do siebie i spuściłam głowę, co było
bardzo złą decyzją, bo w tym samym momencie poczułam gwałtowne uderzenie
i upadłam z hukiem na ziemię. Przez chwilowe zamroczenie miałam kłopot
ze wstaniem. Wściekła otrzepałam ubrania i podniosłam rower. Dopiero w
tym momencie zauważyłam leżący na ziemi, zbity telefon. Chyba mam już
dość jak na jeden dzień.
-Jeszcze tego mi brakowało-znów powiedziałam sama do siebie - Naucz się
chodzić i nie toruj drogi-rzuciłam oschle nie spoglądając w stronę
potrąconej osoby. Ruszyłam przed siebie. Tym razem postanowiłam już
prowadzić rower. Klub był tuż za rogiem, a nie chciałam znów turlać się
po chodniku.
Weszłam do środka zdenerwowana. Panował półmrok, a ja przeciskałam się między spoconymi facetami, by dostać się za baru.
-Gdzie ty byłaś? Dzwoniłem do ciebie?-usłyszałam głos Brandona.
-Coś mi wypadło-wzruszyłam ramionami i weszłam za bar.
-Boże! Kochanie co ci się stało?-spojrzał na mnie. No tak. Nie
pomyślałam o tym, że mogę teraz wyglądać, jakbym wyszłam z jakiegoś
gęstego lasu. Chłopak wytarł mi twarz szmatą - No od razu
lepiej-powiedział zadowolony. Sięgnęłam do kieszeni, by sprawdzić stan
mojego telefonu. Całe szczęście działał, ale ekran jest do wymiany.
Świetnie kolejne wydatki. Sięgnęłam do drugiej kieszeni gdzie powinny
znajdować się klucze. Była ona jednak pusta, co znaczy, że mam kolejny
problem.
-Dwa razy czystą-usłyszałam czyjś głos, który na chwilę odciągnął mnie
od moich zmartwień. Od razu zabrałam się za zamówienie, zastanawiając
się nad tym jak dostanę się dziś do domu. Podałam zamówienie i
uśmiechnęłam się do klienta. Mój uśmiech szybko zniknął z mojej twarzy,
gdy zorientowałam się, że osobą której podałam kieliszki jest uczestnik
wypadku,który miał miejsce zaledwie kilka minut temu.
Ktoś?