Budzik nie chce przestać dzwonić, a ja z trudem zwlekam się z łóżka.
Łapa ja co dzień wita mnie oblizaniem po twarzy. Uśmiecham się i
podchodzę do szafy. Jest sobota, a ja mam pierwszy dzień w pracy, więc
nie zamierzam się spóźnić. Po pół godzinie jestem już ubrana i
najedzona. Szybko zapinam smycz Łapie i razem wybiegamy z mieszkania.
Cudem udało mi się znaleźć lokal niedaleko parku. Pies, jak to ma w
zwyczaju, straszy wszystkie gołębie i rozkopuje wszystkie możliwe
dziury. Gdy zaprowadzam go z powrotem i patrzę na zegarek, robi mi się
ciemno przed oczami. Mam dokładnie czterdzieści dwie minuty.
Porywam swój stary, wysłużony rower i mapę miasta, na której różnymi
kolorami zaznaczyłam trasy na uczelnię, do restauracji i najbliższego
sklepu. Po chwili namysłu biorę też kask. To bez wątpienia moja
najszybsza jazda. A przynajmniej najbardziej zakręcona. Nigdzie, ani w
Polsce, ani potem w Hazleton, nie było tylu samochodów. A co dopiero
będzie po południu! W końcu zdyszana zajeżdżam przed kawiarnię;
niewielkiego, bardzo symetrycznego i estetycznego budynku. Przypinam
rower do stojaka i ściągam kask. Na szczęście włosy są w takim samym
nieładzie w jakim są codziennie. Podchodzę na przód budynku, uprzednio
wykorzystując jedną z szyb, aby sprawdzić, czy wszystko jest na swoim
miejscu i wchodzę do środka.
Stolików jest niewiele, jednak wielkie fotele i kanapy sprawiają
wrażenie przytulnych. Zajęty jest tylko jeden przez jakiegoś starszego
pana z gazetą. Rozglądam się, szukając osoby, o której mój nowy szef
powiedział, że mnie zaznajomi z pracą. Po chwili zauważam blondynkę,
parzącą kawę i chłopaka, który wyszedł z zaplecza. Rozmawiają o czymś i
się śmieją. Trochę niepewnie do nich podchodzę.
- Dzień dobry… Mam zacząć tu dzisiaj pracę…
- Ty też? – pyta dziewczyna z szerokim uśmiechem – Szef musiał mieć
dobry dzień. Zaraz ci powiem, gdzie co jest. A tak w ogóle, to jestem
Gwen.
- Michalina.
- Jak? – pyta chłopak, stojący obok.
Uśmiecham się w duchu. Odkąd przyjechałam do Stanów, nie było osoby,
która nie zadałaby tego pytania. Literuję więc swoje imię, co mam już
opanowane niemal do perfekcji. Po kilku nieudanych próbach wymówienia
go, oboje z dziewczyną parskają śmiechem.
- Dobra – w końcu mówi Gwen z uśmiechem– zaniosę tą kawę temu facetowi, a
potem zabawię się w przewodnika. W tym czasie zapoznajcie się jakoś z
Patrick’iem, w końcu wszyscy będziemy musieli ze sobą przetrwać.
Gwen?