Trzymałam kartkę w trzęsącej się ręce. Zerkałam na nią od
czasu do czasu czując mieszaninę strachu i niedowierzania. Prawdopodobieństwo
udania się wynosi kilka procent, a moje "szczęście" postanowiło
spłatać mi psikusa. Z drugiej strony sama się o to prosiłam. Jak to mówią sama
naważyłam sobie piwa, więc muszę je teraz wypić. Tylko jak ja teraz sobie z tym
poradzę… Zawsze mogę prosić o pomoc rodzinę, może chłopaki mi pomogą, Scott…
Nie on nic nie może się dowiedzieć. Wystarczy tego co mu zafundowałam. Całej
kłótni z Hailey i powolnego staczania się… Teraz gdy zaczynało u niego wszystko
wracać do normy nie wpadnę do jego życia z taką wiadomością. Przeniosę się do
Anglii, gdzie mieszka moja babcia. Wyniosę się raz na zawsze z jego życia. Ma
dość problemów przeze mnie, a taka informacja ponownie zrujnowałaby jego świat.
Muszę się w końcu pogodzić, że etap mojego życia pod tytułem Scott Vasco
zakończył się na zawsze. I nie ma szans na to, że to się zmieni…
-Ładnie to tak nie odbierać od braciszka?- Rozległ się głos
i nim się nie zorientowałam stał przede mną.
Poderwałam się szybko z kanapy, próbując schować kartkę,
jednak zauważył ją. Złapał ją i przyjrzał jej się. Ustał robiąc wielkie oczy. Podniósł
je na mnie.
-To dlatego Scott cię zostawił?
-Oddaj to-powiedziałam łapiąc za kartkę.
-Ale będziesz musiała-mruknął.
-Wiem, ale puki co nie wiem co o tym myśleć… Będę gotowa,
wtedy pogadamy…
-Niech ci będzie. Nie chcesz gadać to nie. To co idziemy na
miasto coś zjeść.
Wzięłam torbę i wyszłam wraz z bratem na zewnątrz. Jeszcze parę
miesiące temu wszystko było w porządku. O takiej godzinie szłabym na próbę. Jak
zwykle chłopaki dostali by małpiego rozumu, a ja traciłabym cierpliwość
próbując doprowadzić ich do porządku… A od dwóch miesięcy przeze mnie i Stevena…
Przez jeden wieczór… Wszystko się skończyło. Łącznie z zespołem. Poczułam jak Mickey
prostuje się jak struna. Podniosłam wzrok z chodnika i przeniosłam go w to samo
miejsce co on. W naszym kierunku zbliżała się para. Chłopak szedł za rękę z
dziewczyną, w którą był wpatrzony jak w obrazek. Szli śmiejąc się i szturchając
się wzajemnie od czasu do czasu lub robiąc obrażoną minę. Skręcali w stronę
pobliskiej restauracji, gdy Derek ruszył na nich ze złością, ignorując moje
próby zatrzymania go.
-Co! Jedną dopiero co zostawiłeś, a już drugą sobie
przygruchałeś, Vasco –krzyknął idąc szybko na nich. Biegłam za nim chwytając
jego ramię.
- Mickey, jak miło cię widzieć, ale chyba masz nie pełne
informacje –zaczął spokojnie Scott, odsuwając
lekko Hailey za siebie. Wiedział, że mój brat ma problemy z agresją.
-Co dowiedziałeś się, że nabroiłeś i zwiałeś jak tchórz!
-O czym ty do cholery mówisz? –Zapytał Scott patrząc to na
mnie to na niego.
-Co przydarzyła się wpadka, wyniku której zostaniesz ojcem,
to lepiej było od razu rzucić ją i uciec do jakiejś kurwy –rzucił kiwając głową
w stronę Hailey.
Dziewczyna stała zbyt zaskoczona pierwszą informacją, aby
zwrócić uwagę, na dalsze słowa Mickey.
-Lepiej się zastanów, kto tu jest kurwą. Bo na pewno nie
Hailey i jeśli jeszcze raz…-Warknął łapiąc go za koszule.
W tym momencie Mickey zaczął się
szarpać ze Scottem. Jeden ani drugi nie słuchał naszych krzyków by przestali
się zachowywać jak dzieci. W pewnym momencie ich bójka przeniosła się bliżej
ulicy. W końcu Mickey uderzył Vasco wrzucając go na ulicę. W tym momencie świat
jakby zwolnił. Wszystko wyglądało jak na zwolnionym filmie. Samochód pędzący z
ogromną prędkością uderzył w Scotta, a ten przeleciał spory kawałek. Wylądował
na ulicy, na której po chwili było pełno krwi. Zaczęło mi ciemnieć przed
oczami, a po chwili zemdlałam.
Siedzieliśmy w poczekalni Sali operacyjnej. Siedziałam
wpatrując się tępo w ścianę. Chwilę temu przybył Flynn i Matt. Młodszy z
chłopaków usiadł obok Hailey przytulając ją pocieszycielsko. Flynn chodził od
jednego końca korytarza do drugiego.
-Informował ktoś rodzinę? –Zapytał przerywając ciszę Flynn.
-Jego rodzice są we Francji, siostra po drugiej stronie
stanu, a babcia już jedzie –powiedział Matt.
Po jego odpowiedzi ponownie zapanowała cisza. Godzinny
mijały w ślimaczym tempie. Po jakiejś godzinie zjawiła się babcia chłopaka. W
końcu z Sali wyszedł lekarz. Podszedł do nas.
-Stan chłopaka jest ciężki. Najbliższe godziny zadecydują –powiedział.
Hailey?